5 paź 2015

[Mroki] Rozdział 4. Trudne czasy

– Tey, przemyśl to jeszcze – Weda po raz kolejny starała się przemówić młodemu mistrzowi do rozsądku.
Mężczyzna zatrzymał się na chwilę pośrodku niedużego pokoju, po którym krążył dotąd nerwowo, zbierając swoje rzeczy. Obrzucił Wedę spojrzeniem tak pełnym bezsilnej wściekłości, że pogodna zawsze twarz starszej magiczki ściągnęła się w jednej chwili w pełen boleści grymas.
– Co mam jeszcze przemyśleć, Czcigodna? – syknął. Kostki zaciśniętych pięści aż pobielały, gdy bezskutecznie starał się zachować choćby pozory spokoju. – Od pół roku błagam Argona, by dopuścił mnie do zapisków Mordara, od pół roku proszę, by zechciał zmienić decyzję, by zechciał cofnąć oskarżenia, od pół roku… – Coraz mniej pewny siebie głos przeszedł w zduszony szloch.
– Wiesz, że nie może tego zrobić. Dopóki Igris nie wyznaczy komisarza, nikt w Kadree nie ma prawa prowadzić żadnych badań. Nasze papiery też zostały złożone w skarbcu biblioteki, opieczętowane i dopiero gdy imperator namaści komisarza, będziemy mogli się tam dostać. A Jego Wysokość ma teraz ważniejsze sprawy na głowie, na przykład uciszenie rozruchów w Acht.
Tey zbył tłumaczenia starszej magiczki wzruszeniem ramion i natychmiast powrócił do przerwanego zajęcia. Zwijał niestarannie luźne sztuki odzieży, przebierał osobiste drobiazgi, odrzucając wszystko, co mogłoby utrudniać mu podróż. Weda obserwowała go spokojnie, nie ruszając się od ustawionego przy oknie wąskiego pulpitu.
– Wiem… wszyscy wiemy, jak blisko byliście związani i rozumiem, że instynkt każe ci działać, ale, Tey, na bogów, użyj głowy – perswadowała. – Miotaniem się i pustą wściekłością jej nie pomożesz. Dokąd chcesz jechać? Co robić? Poczekaj, prędzej czy później przyślą tu komisarza, wtedy wszyscy poznamy szczegóły tamtego czaru i spróbujemy dowiedzieć się, co tak naprawdę stało się podczas Próby Verr.
– Jak sądzisz, Czcigodna, ile ona wytrzyma jeszcze na Ardzie? – zapytał wreszcie, mierząc rozmówczynię pustym wzrokiem.
Na to pytanie Weda nie znalazła odpowiedzi. Bez słowa zebrała się do wyjścia, w progu jeszcze obrzuciwszy młodszego kolegę pełnym współczucia spojrzeniem.
Tey ściskał w dłoniach szarą szatę, którą wyciągnął z dna skrzyni, przyglądał się jej z niechęcią. Już miał odrzucić niepotrzebny przyodziewek, lecz po chwili namysłu wepchnął ją zwiniętą w kłębek do płóciennego worka, uznawszy, że tak oczywisty symbol przynależności do grona mistrzów z Kadree może okazać się przydatny.
A raczej grona byłych mistrzów z Kadree — ta myśl pojawiała się zawsze, gdy Tey uświadamiał sobie, jak mało znaczył on i wszyscy pozostali magowie bez dostępu do magiki.
Tamtego ranka gdy strop sali ćwiczeń zwalił się na głowy Mordara i jego uczennicy, magika rozpłynęła się bez śladu, jakby nigdy nie istniała. Potężni mistrzowie w jednej sekundzie pozbawieni swych mocy stali się nagle zupełnie bezradni. Niezrozumiałe dotąd zajście zrównało ich z przeciętnym obywatelem Imperium, gorzej nawet, bo pozbawiło ich jedynego atutu, jakim dysponowali.
Garstka nieprzydatnych nikomu do niczego mężczyzn i kobiet wykształconych w sztuce, która bez dopływu mocy była bezużyteczna, znalazła się z dnia na dzień na łasce Imperatora Letara rag Nagena. On zaś z właściwą sobie powściągliwością wielkodusznie pozwolił powrócić mistrzom pod kuratelę Igris, wybaczając im chwilowy — bagatela, niemalże dwudziestoletni bunt — tak jak dobrotliwy ojciec wybacza swoim krnąbrnym, lecz przecież głupiutkim dzieciom.
Postawił tylko jeden warunek — władzę na akademii Kadree przejmie w jego imieniu specjalnie mianowany komisarz. Do tego czasu magom nie wolno było prowadzić żadnych działań na własną rękę.
Przystali na to.
Początkowa nadzieja na szybkie rozwiązanie kwestii formalnych i przystąpienie do prac nad analizą niewątpliwie wadliwie zbudowanego czaru młodej adeptki szybko rozwiała się w obliczu prozy dnia codziennego. Igris nie kwapiło się do ostatecznego rozpatrzenia sprawy szkoły magów. Może wynikało to z niezbędnego przy sprawowaniu władzy pragmatyzmu — wszak któż miałby kłopotać się sprawami magii, gdy ta przestała praktycznie istnieć — a może chodziło o pokazanie butnym mistrzom, gdzie ich miejsce w hierarchii Imperium.
Tey w zasadzie uznawał, że to wszystko jedno. Interesowała go teraz wyłącznie jedna sprawa — możliwie szybkie wydostanie Verr z twierdzy na Ardzie, ponurego, okrytego złą sławą więzienia, w którym przetrzymywano najgroźniejszych degeneratów, magów ośmielających się wystąpić przeciw prawom natury i magiki. Tey trząsł się ze wściekłości na myśl o małej Verr skulonej w pustej i ciemnej celi twierdzy.
Dlatego postanowił opuścić Kadree, by udać się do Igris i błagać Imperatora o łaskę dla adeptki, gdyż w tej chwili tylko Argon, który wysunął zarzuty przeciw dziewczynie, bądź najwyższy zwierzchnik rady z Kadree mogli doprowadzić do zwolnienia Verr z aresztu, zaś do chwili wyznaczenia komisarza radzie Kadree formalnie przewodził sam Letar rag Nagen.
Tey był gotów na każde poświęcenie, byle osiągnąć zamierzony cel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz