11 mar 2015

Znicze

2 listopada 2020 r.
Pan Henryk odwiedzał cmentarz regularnie. Charakterystyczna, nieco przygarbiona sylwetka pojawiała się na ścieżce prowadzącej do bramy nekropolii około południa w każdy Wielki Piątek, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, 4 grudnia i 15 maja, czyli w imieniny i urodziny żony, oraz oczywiście w Zaduszki. Nieśpiesznie, powłócząc lekko nogami, zmierzał zawsze do tego samego sklepiku oferującego odwiedzającym lampy nagrobne, kwiaty i wieńce. Wizyty pana Henryka trwały nieprzerwanie od siedmiu lat, czyli od dnia, w którym przyszło mu pochować żonę.
Tego roku wdowiec spóźnił się.
Pani Zdzisława, korpulentna właścicielka przycmentarnego interesu, poważnie już zaniepokojona nieobecnością stałego klienta od przynajmniej dwóch godzin wychodziła co chwilę przed sklep. Było dobrze po szesnastej, gdy w półmroku rozświetlanym pierwszymi zapalanymi latarniami dostrzegła wreszcie cień majaczący na końcu alei. Kobieta, uspokojona, choć też zaciekawiona, odetchnęła głęboko i majestatycznym krokiem oddaliła się w stronę lady, poprawiając odruchowo mocno natapirowane, siwe włosy.
Szybko okazało się, że spóźnienie pana Henryka było zaledwie pierwszą z czekających ją tego dnia niespodzianek. Spokojny zazwyczaj wdowiec tym razem wpadł do sklepu mocno zasapany i wyraźnie poruszony. Chwilę trwało, nim zdołał wypowiedzieć pierwsze słowa.
– Dzień… dzień dobry pani – wychrypiał w końcu.
– Dzień dobry. Czy wszystko w porządku? – zaniepokoiła się sprzedawczyni.
Mężczyzna nie odpowiedział od razu, pochłonięty całkowicie przeszukiwaniem kieszeni. Pani Zdzisława przyglądała się mu w niemałym zdumieniu. Jego zachowanie tak bardzo odbiegało od tego, do czego przywykła, że lękała się dopytywać klienta o przyczyny wzburzenia, by nie denerwować go dodatkowo. W końcu pan Henryk znalazł to, czego szukał: staromodną płócienną chustkę, którą szybko i energicznie przetarł pot z czoła. Odetchnął kilka razy głębiej, przesunął dłonią po zmierzwionych włosach i krótkim ruchem ściągnął poły ciemnej kurtki, które rozchyliły się podczas szybkiego marszu.
– Skandal, proszę pani, skandal – wyrzucił już bez zadyszki, ale z niesłabnącym poirytowaniem. – Naprawdę nie wiem, dokąd zmierza ten świat?
– Cóż takiego się stało, panie Henryku? – Pani Zdzisława nie potrafiła dłużej powściągnąć palącej ciekawości.
Ostatnimi czasy coraz rzadziej miała okazję porozmawiać z klientem jak za starych dobrych czasów. Młodzi ludzie zbyt pochłonięci byli swoimi sprawami, a także za mocno spętani nakazami poprawności politycznej, o której tyle się słyszało, by sprzedawczyni mogła liczyć z ich strony na większą uwagę. Tacy klienci jak pan Henryk nie trafiali się co dzień.
– Proszę zobaczyć, co oni mi tu dali – niemalże zakrzyknął oburzony wdowiec, wymachując przy tym gniewnie plikiem wydobytych z portfela kolorowych banknotów ozdobionych symbolem gwiazd ułożonych koliście na tle niebieskiego prostokąta. – Że od tych pierońskich maszyn nie da się uzyskać normalnych pieniędzy, to wiedziałem, ale że w banku też nie? Najpierw pół dnia trudziłem się, żeby znaleźć oddział, w którym honorują polecenia wypłaty, potem musiałem wypełnić trzy strony formularza w czterech kopiach, a sama pani wie, jakie te dzisiejsze druki skomplikowane. Cud boski, że numeru buta ode mnie nie chcieli. Ale o czym to ja… aha, zaznaczyłem wyraźnie, że chodzi mi o wypłatę w złotówkach, a ten, pani wybaczy dosadne określenie, imbecyl, ta trąba jerychońska, wypłacił mi równowartość w tym, tym… euro. – Pogarda pobrzmiewająca w ostatnim słowie sprawiła, że brew pani Zdzisławy uniosła się nieznacznie. – Oczywiście zaprotestowałem, chciałem cofnąć wypłatę, bo na co mi te śmieszne kupony, ale nie, wie pani, „po zakończeniu transakcji reklamacji nie przyjmuje się” czy jak to tam leci ta ich formułka.
– No, tak. – Pani Zdzisława pokiwała głową ze zrozumieniem i wskazała na wiszące na ścianie sklepu obwieszczenie. – Na początku miesiąca weszło rozporządzenie o wycofaniu z oficjalnego obrotu walut narodowych.
– To samo powiedział ten chłystek w banku – przyznał ze smutkiem pan Henryk. – A przecież emeryturę przyznano mi w złotówkach, naszych polskich. Niedługo nic nam nie pozostanie – dodał z filozoficzną zadumą.
Pani Zdzisława wiedziona intuicją i wieloletnim doświadczeniem nie podjęła wiecznie żywego i niezmiennie drażliwego tematu relacji krajów członkowskich z Radą Unii. Opinii w tej sprawie istniało tyle, co klientów. Co gorsza, zazwyczaj rozmowy o polityce stanowiły jedynie wygodny pretekst, by wylać na kogoś swoje frustracje, więc sprzedawczyni roztropnie ich unikała. W dobie wszechobecnego handlu internetowego oferta takich sklepików jak jej cieszyła się coraz mniejszym zainteresowaniem, zatem handlarka wolała nie zrażać do siebie ostatnich wiernych klientów błahostkami pokroju polityki. Wydała więc tylko bliżej nieokreślone westchnienie i wykonała gest, który można było zinterpretować zupełnie dowolnie.
– Co w takim razie robimy, panie Henryku? Zdecyduje się pan na któryś z tegorocznych modeli? – zapytała wreszcie, wskazując za siebie.
Na ustawionym za nią regale stały rzędami znicze wszelkich rozmiarów i kolorów oraz wkłady do nich, choć w zasadzie nazwa ta nie oddawała nijak charakteru towaru oferowanego w sklepie pani Zdzisławy. Oprawy diod typu „Znicz” oraz same lampy – te zwykłe i te bardziej energooszczędne, organiczne – wypierały tradycyjne znicze knotowe, które obecnie stanowiły zaledwie niewielki odsetek dostępnych na rynku produktów.
Producenci prześcigali się w wysiłkach mających zwrócić uwagę odbiorcy: klient mógł wybierać między modelami na baterie, z wbudowanym ogniwem fotowoltaicznym, zasilanymi odpowiednią mieszanką chemiczną, a nawet – jeśli ktoś zdecydował się zainwestować i zamontować w płycie nagrobnej baterię jądrową – kupić znicz typu „Lux Aeterna”, wieczne światło, z kompletem różnokolorowych lampek dających oświetlenie o barwie zmieniającej się w zależności od panującej na dworze aury. Poza tym nawet najprostsze modele pracowały także w trybie ekonomicznym, uruchamiając lampy dopiero, gdy prosty detektor promieniowania podczerwonego wykrył przy grobie czyjąś obecność.
Pan Henryk zmierzył wyłożony na półkach towar niechętnym spojrzeniem, a na jego twarzy odmalował się wyraz największej dezaprobaty. Zgrzytnął jedynie zębami i odparł z godnością:
– Jeśli można, pozostałbym jednak przy opcji tradycyjnej. Na grobach od zawsze płonął ogień i nie widzę powodów, dla których miałoby się to zmienić. Czy przyjmie pani zapłatę w tym? – Tu ponownie zamachał zwitkiem euro.
– W zasadzie nie powinnam – zawahała się pani Zdzisława. – Rozumie pan, to wyroby bez atestu ekologicznego, więc dopuszczone wyłącznie w obrocie wewnętrznym, nieobjętym rozliczeniami w euro.
Pan Henryk milczał. Handlarka skubała nerwowo ściągacz znoszonego swetra, zastanawiając się wyraźnie, jak wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Brwi ściągnęły się jej niemal w jedną linię, ale po chwili na okrągłym obliczu wykwitł radosny uśmiech.
– Mam! – oznajmiła z satysfakcją. – Kamil, ten nowy stróż, nam pomoże.
To rzekłszy, wyciągnęła spod lady kilkuletni, dobrze zużyty już tablet i kilkoma sprawnymi ruchami uruchomiła odpowiednią aplikację.
– Słucham? – zatrzeszczało niewyraźnie w głośniku, a na ekranie pojawiła się pokryta wypryskami twarz dwudziestokilkuletniego młodzieńca.
– Kamilku, tu Nowakowa. Wiesz, z trzeciej budki po lewej. Mam klienta, który potrzebuje pilnie wymienić pieniądze na tysiąc pięćset złotych.
Pan Henryk aż jęknął, słysząc tę kwotę. Stanowiła ona jedną trzecią jego emerytury.
– To towar nie ujęty w wykazie, pochodzący z produkcji spółdzielczej, a nie korporacyjnej i do tego emitujący substancje smoliste oraz dwutlenek węgla – sprzedawczyni wydeklamowała tę litanię bez zająknięcia. – Muszę doliczyć podatek i opłatę zryczałtowaną na poczet kary za zanieczyszczanie środowiska naturalnego.
Tymczasem Kamil przeprowadził niezbędne obliczenia.
– Będzie osiemdziesiąt euro – poleciało z głośnika.
Wdowiec raz jeszcze zmierzył spojrzeniem, tym razem dość smętnym, półkę ze „zniczami”. Cena żadnego z nich nie przekraczała pięciu euro. Westchnął jedynie cicho i odliczył należną kwotę z pliku trzymanych w ręku banknotów, pozostawiając dla siebie zaledwie dwa.
– Czy może pani załatwić to sama? – zapytał, kładąc na ladzie należność.
– Oczywiście – odparła pani Zdzisława, zawsze gotowa pomagać stałym klientom.
Chwilę później na pleksiglasowym blacie stanęły trzy tak popularne niegdyś znicze: szklane pojemniki wypełnione w dwóch trzecich miodowo-żółtym woskiem, z którego powierzchni sterczały dumnie grube, bawełniane knoty. Pan Henryk spokojnym ruchem wyciągnął z kieszeni kurtki złożoną wielokrotnie starą reklamówkę z mocno pościeranym logo jednego z dawno zamkniętych marketów i zaczął pakować do niej znicze. Poprosił jeszcze o bukiet chryzantem – prawdziwych, hodowlanych, a nie ekologicznych produktów z odpadów makulaturowych. Tym samym pozbył się dwóch ostatnich z wypłaconych tego dnia banknotów.
– Proszę uważać, żeby patrol Straży Miejskiej pana z tym nie złapał. – Zatroskana pani Zdzisława wskazała na reklamówkę. – Od lat nie wolno ich używać.
Pan Henryk wzruszył tylko ramionami, po czym skłonił się grzecznie na pożegnanie i bez słowa opuścił przycmentarną budkę.
Grób jego żony znajdował się niemal na końcu głównej alei cmentarza. Zmierzchało już, więc mógł bez trudu obserwować erupcję wielobarwnych światełek zapalających się masowo na nagrobkach. Zielone, niebieskie, pomarańczowe, a nawet wściekle różowe diody informowały odwiedzających cmentarz, że rodziny zmarłych pamiętały o drogich bliskich, że nie poskąpiły funduszy i nie szczędziły wysiłków, by na początku roku wymienić baterie, a może nawet postawić na nagrobkach nowe „znicze” i tak zaprogramować karty pamięci, by światełka zapalały się w odpowiednich dniach.
Nekropolia była niemal pusta. Mało kto chciał obecnie tracić czas na odwiedzanie grobów rodzinnych. W dobie kredytów i ubezpieczeń na wypadek śmierci obejmujących także „godne przybranie grobu” nawet ubożsi nie musieli fatygować się, by osobiście włączyć zamówione lampki. Pan Henryk ze smutkiem skonstatował, że już od wielu wizyt na cmentarzu widywał częściej pracowników różnych firm zajmujących się utrzymaniem porządku na grobach niż członków rodzin zmarłych.
Tak sunąc między błyskającymi wszędzie wokół zimnymi światłami diod i snując niewesołe refleksje, dotarł wreszcie do utrzymanego w dawnym stylu granitowego nagrobka. Wyciągnął z wysłużonej torby zdobyte z niemałym trudem znicze, zapalił je i ustawił starannie tak jak zawsze. Potem zasiadł na ławeczce, przypalił papierosa, ignorując tym samym zakaz palenia tytoniu w miejscach publicznych, i zaciągnął się głęboko.
– Jak się masz, Basiu? – zapytał wreszcie.

***
4 listopada 2021 r.
Zbliżała się już ósma wieczorem i pani Zdzisława szykowała się powoli do zamknięcia sklepu, gdy nagle drzwi otwarły się gwałtownie, głośno uderzając o ścianę budki. Do środka wkroczył elegancki, mniej więcej trzydziestoletni mężczyzna. Zaledwie skinął sprzedawczyni głową na przywitanie wyraźnie zaaferowany prowadzoną właśnie rozmową telefoniczną.
No, that’s out of the question – rzucił w powietrze, a umieszczona w uchu słuchawka przesłała jego słowa do krążącego po orbicie przekaźnika.
Nie przerywając połączenia, na migi wskazał dwie lampki z tegorocznej kolekcji. Pani Zdzisława ustawiła na ladzie wybrane egzemplarze, a potem z nudów zaczęła przyglądać się klientowi, niezbyt nachalnie oczywiście, by niczym go nie urazić. Dopiero gdy odwrócił się profilem, zrozumiała, że widziała go zaledwie kilka dni wcześniej.
Kiedy wreszcie mężczyzna rozłączył się, zagadnęła, łamiąc jedną ze swoich świętych zasad:
– Przepraszam bardzo, ale chyba widziałam pana na pogrzebie pana Henryka, to jest pana Rybarczyka, prawda?
– Owszem, jestem jego synem – przytaknął przybyły, po czym zapytał z pewnym wahaniem: – Pani znała ojca?
– O, tak. Przychodził na cmentarz kilka razy do roku. Jako jeden z ostatnich. To prawdziwa strata, taki porządny człowiek…
– Rzeczywiście – bąknął wyraźnie zakłopotany mężczyzna. – Czy mogę spytać, o co chodzi? Czy ojciec był pani coś dłużny?
– Nie, nic z tych rzeczy – pani Zdzisława zaprzeczyła gwałtownie. – Chciałam jedynie zapytać, czy nie wolałby pan bardziej tradycyjnych lampek. Pański ojciec zawsze wybierał znicze woskowe i prawdziwe kwiaty. Myślałam, że może… – nie zdążyła dokończyć, gdy jej rozmówca wpadł jej w słowo:
– W to akurat nie wątpię – parsknął oburzony, po czym, ku zaskoczeniu pani Zdzisławy, wylał z siebie zbierane, widać od lat, żale: – Ojciec ubóstwiał te kopcie. Podejrzewam, że nie zrezygnowałby z nich, nawet gdyby nikt inny już by ich nie używał. Zresztą wtedy stawiałby je z jeszcze większą satysfakcją. W pewnych sprawach był całkowicie niereformowalny i z przykrością przyznaję, że do kwestii ekologii podchodził zupełnie niefrasobliwie. Chyba nie do końca rozumiał, jakie obowiązki spoczywają na każdym z nas. Mam nadzieję, że nie miała pani z powodu jego fanaberii żadnych nieprzyjemności?
– Skądże – zapewniła handlarka. – Sądziłam jedynie, że będzie pan chciał podtrzymać jego zwyczaje.
– Nie, absolutnie. – Mężczyzna uniósł dłoń, jakby chciał obronić się przed tak makabryczną propozycją. – Mam swoje zasady. Poza tym nie będę mógł odwiedzać grobu tak często, jakby życzył sobie tego ojciec. Sama pani rozumie, praca… A zależy mi, żeby wszystko było w jak najlepszym porządku. Żeby grób rodziców był zadbany. Tak, dzisiejsze rozwiązania sprawdzą się znacznie lepiej.
– W takim razie polecałabym raczej inny model. Bardziej oszczędzający lampę, z możliwością programowania. – Pani Zdzisława, sprzedawczyni z krwi i kości, natychmiast odnalazła się w temacie rozmowy.
Syn pana Henryka był człowiekiem zdecydowanie bardziej otwartym na propozycje niż jego ojciec. Wysłuchał uważnie sugestii handlarki, zadał kilka konkretnych pytań, po czym zdecydował się ostatecznie na proponowane przez nią rozwiązanie.
– Musi się pan pośpieszyć – upomniała go jeszcze na odchodnym pani Zdzisława. – Stróż zamyka bramę za dziesięć minut.
– Sądzę, że to w zupełności wystarczy. Bardzo dziękuję za pomoc.
Młodszy Rybarczyk ukłonił się krótko i szybko wyszedł ze sklepu. Pani Zdzisława przez chwilę patrzyła jeszcze, jak równym krokiem zmierza ku bramie cmentarza. Potem gdy skręcił w kierunku głównej alei, zniknął jej z oczu.
Mgła, jak to na początku listopada przy lekkim przymrozku, podniosła się już znacznie, ograniczając widoczność do zaledwie kilku metrów. Drzewa, ciągle jeszcze pokryte złotymi i czerwonymi liśćmi, wyłaniały się z niej nagle, zaskakując co krok ostatniego gościa na cmentarzu. Wilgotne i zimne powietrze nawet nie drgnęło.
Nieprzeciętne piękno nekropolii w nocnej odsłonie uderzyło Konrada Rybarczyka. Tu i tam dało się dostrzec kolorowe światła migające w różnym rytmie, przygasające i rozpalające się na nowo, zaś z dalszych zakątków cmentarza dolatywały czasem ciche tony rzewnych melodii. Cmentarz wydawał się całkowicie pusty. Kroki ostatniego odwiedzającego rozchodziły się głośnym echem pomiędzy rzędami nowszych nagrobków z utwardzanego plastiku.
W końcu Rybarczyk dotarł na miejsce. Skromny grób nosił wyraźne ślady niedawnego pochówku i pewnych zmian – do wyrytego na tablicy imienia kobiety dołączyło teraz imię jej męża, a samą płytę dostosowano do zamontowania znicza elektrycznego dowolnego typu. Konrad Rybarczyk sprawnym ruchem osadził w gnieździe rozgałęźnik i podłączył do niego dwie lampy – bladoniebieską i zielonkawą.
– I co, staruszku? – zagadnął ciepło. – Pewnie dobrze ci teraz z mamą. Ładnie tu macie: drzewa, spokój…
Urwał, zaniepokojony jakimś szelestem dochodzącym z nowszej części cmentarza. Rozejrzał się wokół, ale nikogo nie zobaczył, nie dostrzegł też, by zapalały się termicznie sterowane lampy. W pierwszym momencie wystraszył się, że może to stróż zamyka bramę, ale po chwili uznał, że pewnie jakaś gałązka trącona wiatrem musiała opaść na ziemię, może w kupę zgrabionych liści. Odwrócił się znów w stronę grobu ojca, lecz zabrakło mu pomysłu, co jeszcze mógłby powiedzieć, postał więc chwilę w milczeniu, odruchowo przebiegając w myślach plan jutrzejszego wystąpienia.
Następny dźwięk, wyraźny, głuchy rumor, dobiegł go z lewej strony. Mężczyzna drgnął nerwowo i szybko spojrzał w tamtym kierunku. Jeden z nowszych, lecz jeszcze kamiennych nagrobków musiał właśnie obsunąć się w stronę sąsiedniej mogiły. Światło wielobarwnych lampek odbijało się ostro dziwnymi refleksami na krawędzi pęknięcia biegnącego przez środek płyty.
Konrad Rybarczyk poczuł się naprawdę nieswojo.
Wiedział, że powinien zgłosić natychmiast powstałą szkodę, tego wymagała postawa odpowiedzialnego obywatela, ale nie miał pojęcia, gdzie szukać biura zarządu cmentarza, wątpił zresztą, by ktokolwiek jeszcze tam urzędował. W końcu uznał, że nie zdoła nic zdziałać, a w najbliższych dniach musiał pojawić się w tej okolicy ktoś z jednej z wielu ekip sprzątających, więc odpowiednie władze zostaną powiadomione o uszkodzeniu. Uspokojony tą myślą odwrócił się, by ruszyć w stronę wyjścia.
Za jego plecami zgrzytnęło przeciągle.
Nie myśląc wiele, zatrzymał się i spojrzał w stronę, z której dobiegł go nietypowy dźwięk. Nie spodziewał się ujrzeć niczego konkretnego, a już na pewno nie odrobinę przygarbionej postaci, która powłócząc ledwie nogami, ruszyła w jego kierunku. Nabrzmiała i naznaczona wyraźnie stygmatem rozkładu twarz nie przypominała w niczym sympatycznego oblicza pana Henryka, zaś głos, jaki wydobył się z rozdętych gazami płuc, ledwie pozwalał odróżnić poszczególne słowa:
– Miiijj-aaauuu byyyyć ooogiiiieeee… – zadudniło głucho.
Konrad Rybarczyk chciał cofnąć się, lecz spanikowany mózg odmówił racjonalnej pracy, więc mężczyzna stał nieruchomo, spoglądając półprzytomnie na poczwarę, która zaledwie cztery dni wcześniej była jego ojcem.
– Oooogieeeeń – usłyszał jeszcze, zanim potężny cios bezwładnego ramienia powalił go na ziemię, a uderzenie o nagrobny kamień miłosiernie pozbawiło przytomności.
Gdzieś w oddali zgrzytnęły następne płyty.

***
19 listopada 2021 r.
OBWIESZCZENIE KOMITETU SPOŁECZNEGO
W odpowiedzi na rozporządzenie wykonawcze Rady Unii Europejskiej nr 317/2021 z dnia 15 listopada 2021 r., w związku z narastającym problemem aktów wandalizmu i chuligaństwa dotykających miejsca wiecznego spoczynku, w porozumieniu z Naczelnym Koordynatorem działającym z ramienia Komisji ds. Porządku Publicznego przy Radzie Unii Europejskiej, z listy materiałów nie spełniających kryteriów dopuszczenia do użytku ze względu na emisję do atmosfery dwutlenku węgla oraz substancji szkodliwych wykreśla się:

  • znicze woskowe, stearynowe i parafinowe,
  • świece woskowe, stearynowe i parafinowe,
  • lampy olejowe i naftowe.

  • Jednocześnie zarządza się powszechną zbiórkę tychże materiałów oraz innych źródeł światła charakteryzujących się otwartym płomieniem. Punkty zbiorcze i magazyny będą oznaczane symbolami przedstawionymi w załączniku do niniejszego obwieszczenia.
    Ukrywanie wyżej wymienionych materiałów ogłasza się niniejszym za niezgodne z prawem. Każdy, u kogo zostaną one odnalezione, będzie podlegać każe grzywny oraz obowiązkowi prac porządkowych prowadzonych na terenie cmentarza przypadającego na rejon jego zamieszkania.

    Przewodniczący Komitetu Społecznego
    W. Kluska

    Brak komentarzy:

    Prześlij komentarz