12 kwi 2015

Chwila wytchnienia, cz. 2

Okolica była dokładnie taka jak obiecywał Paweł. Wspaniałe, pyszniące się niemalże mokrą zielenią wiosenne lasy zapewniły jej samotność, której tak bardzo pragnęła. Odludne strony domagały się wręcz długich wędrówek, w czasie których mogłaby poznać każdy kamień, najwęższą nawet ścieżkę i zdeptać dokładnie poszarpany brzeg jeziora. W czasie wielogodzinnych włóczęg nie spotkała nigdy nikogo, raz tylko minęła z daleka przycupniętą na skraju lasu chatkę sąsiadów – małżeństwa z niemalże pięćdziesięcioletnim stażem. Towarzyszyło jej jedynie dzikie wycie wiatru, który zawodził z nocy na noc coraz głośniej w koronach drzew i kominie domu.

Sam dom był po prostu cudowny. Zbudowana z bali chałupa była aż nazbyt przestronna dla jednej osoby, a i dwie mogłyby bez kłopotów mieszkać w niej, nie wchodząc sobie w drogę. Anka bez wahania zajęła niedużą sypialnię na poddaszu, omijając szerokim łukiem największy z górnych pokoi. Wyszła z założenia, że zapewne korzysta z niego właściciel, gdy przyjeżdża czasami do swojej samotni, a głupio było jej okupować cudze łóżko, nawet jeśli ten ktoś znajdował się aktualnie tysiące kilometrów stąd.

Wracała właśnie z kolejnego kilometrowego przemarszu po lesie. Okutana szczelnie kurtka przeciwdeszczową, z zaciągniętym na uszy kapturem i znoszonych spodniach czuła się niczym tolkienowski Obieżyświat. Liczyły się tylko stawiane równo kroki i ścieżka, która prowadziła przed siebie, w nieznanym kierunku. Dziś po raz pierwszy nie pomyślała ani razu o Januszu i o zeszycie w zielonej okładce, który straszył z nierozpakowanej dotąd torby.

Torba stała wciśnięta głęboko pod łóżko od chwili, gdy po jej otwarciu Anka spostrzegła znienawidzoną zieleń notatnika. Była przekonana, że wylądował dawno w koszu, ale widać z przyzwyczajenia zabrała go ze sobą. Wściekła się wtedy nie na żarty i nie wezwała Pawła, swojej prywatnej taksówki, z powrotem tylko dlatego, że jak się okazało jej telefon komórkowy działał tu wyjątkowo kapryśnie. Zanim znalazła miejsce, w którym diabelski wynalazek odnalazł sieć, złość minęła jej nieco i w ogóle nie wykonała połączenia.

Ale torbę zostawiła tam, gdzie stała.

Teraz wracała do domu z mocnym postanowieniem rozprawienia się z wrogiem raz na zawsze.

Rzeczywistość kazała jej zweryfikować plany. W połowie drogi powrotnej złapało ją prawdziwe oberwanie chmury. Niebo w jednej chwili zrobiło się czarne, drzewa aż gięły się pod naporem wichru, który zawodził między gałęziami, jakby chciał w ten sposób dać wyraz wszystkim nieszczęściom świata. Z chmur poleciała dosłownie ściana wody i nic – ani nieprzemakalna kurtka, ani impregnowane buty, ani tym bardziej zwykłe jeansy – nie ostało się suche. Smagana strugami lecącej się niemal poziomo wody postać z trudem dotarła do pustego i wyziębionego domu.

Po walce z żywiołem nie miała siły zmagać się z piecem, zrzuciła więc tylko mokre ciuchy na środku pokoju, chwyciła dres, w którym spała i poczłapała do łazienki. Na szczęście bojler był elektryczny, a generator działał bez zarzutów. Kilka minut spędzonych pod naprawdę gorącym strumieniem wody pozwoliło się jej rozgrzać, a małą łazienkę zmieniło w saunę. Anka nie namyślała się długo – choć dochodziła zaledwie dziewiąta, wsunęła się pod kołdrę i trzy koce, by niemal natychmiast zasnąć zdrowym snem wyczerpanego fizycznie człowieka.

*

Co sprawia, że człowiek ni stąd, ni zowąd wie, że nie jest sam? Krzysztof Nowakowski nigdy nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie, jednak fakt pozostawał faktem – po wielu latach pracy potrafił bezbłędnie wyczuć obecność innej osoby w pomieszczeniu, nieraz też to przeczucie czy szósty zmysł ratowało go z opresji.

Nie potrafił sobie wprawdzie wyobrazić, jakie niebezpieczeństwo mogło czaić się za jego plecami w kuchni pogrążonego we śnie domu, lecz wyraźnie czuł, jak włosy jeżą się mu na karku – dosłownie. Nie zareagował natychmiast, czekał spokojnie aż intruz zbliży się na tyle, by znaleźć się w zasięgu jego rąk. Stał pozornie rozluźniony przy stole, smarował masłem kolejną kromkę chleba, by chwilę później tkwić już pod przeciwległą ścianą z dłonią zaciśniętą na czyjejś szyi.

Coś stuknęło o deski podłogi. Długi, kuchenny nóż wysunął się z dłoni napastnika, a mężczyzna posłał go natychmiast pod kuchenną szafkę celnym kopniakiem.

Krzysiek, jak zawsze gdy instynkt przejmował nad nim kontrolę, potrzebował kilku sekund, by znów zacząć trzeźwo patrzeć na świat. To co zobaczył, wcale mu się nie spodobało.

– Oż, cholera! – zaklął, odskakując od ściany jak oparzony.

Młoda kobieta, pozbawiona nagle oparcia, zachwiała się, po czym szybko przysiadła na podłodze. Przez chwilę widział tylko plątaninę ciemnych włosów opadających po obu stronach twarzy, gdy krztusiła się, próbując złapać oddech.

Nowakowski, niewiele myśląc, chwycił ją pod ramię i mimo słabych protestów z jej strony posadził niemal siłą przy stole, potem podsunął szklankę z wodą. Wypiła duszkiem, a męczący kaszel wreszcie ustał. Dopiero wtedy uniosła nieco głowę i miał okazję przyjrzeć się jej dokładniej.

Musiała dopiero co się zbudzić – nic zresztą dziwnego, dochodziła prawie druga w nocy. Miała na sobie tylko nieco powyciągany podkoszulek i dość niekształtne spodnie od dresu, zaś jej fryzura przyjęła ten szczególny kształt, który pojawia się na głowie po kilkugodzinnym przewracaniu się na poduszce. Poza tym była mocno wystraszona – temu też nie dziwił się bardzo. Ostatecznie nie co dzień, a w zasadzie nie co noc człowiek świeżo wyrwany ze snu pada ofiarą dusiciela.

Ona też przyglądała się mu z uwagą i strach na jej twarzy ustępował powoli miejsca wyrazowi zupełnej dezorientacji. Mrugnęła kilka razy, jakby chciała przepędzić sprzed oczu majaki senne, zaś on dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę, jak dziwacznie musi wyglądać w jej oczach.

Na miejsce dotarł późno w nocy. Całodzienna jazda, a wcześniej kilka godzin spędzonych w samolocie oraz oczywiście mordercza dla wszystkich ludzi zmiana czasu i strefy klimatycznej sprawiły, że marzył tylko o szybkim prysznicu z rozsądku, kubku gorącej herbaty i ciepłym łóżku.

Bagaże porzucił w sieni, ledwie wszedł do domu. Nie trudził się odszukaniem pidżamy czy szlafroka. Zmordowany kilkunastogodzinną podróżą, chciał jak najszybciej znaleźć się pod prysznicem, zmyć wreszcie z siebie nieprzyjemne doznania z lotu, pot i ohydne, wszechogarniające zimno. Ledwie dotarł do łazienki, z ulgą zrzucił nieświeże ubrania i wszedł pod gorący strumień z błogą świadomością, że za kilka minut poczuje się jak nowo narodzony i będzie miał siły, by przygotować sobie kolację, co więcej, będzie miał ochotę ją zjeść.

Po szybkiej toalecie, z wodą ciągle spływającą z niedosuszonych włosów, ruszył do kuchni, by zjeść to, co przywiózł ze sobą, bo przecież dom miał być zupełnie pusty. Tak też zaskoczył go intruz – na wpół mokrego, nawet nie w majtkach, bo przepasanego jedynie niedużym ręcznikiem.

Nadal tkwił niemalże nago przed obcą kobietą, stojąc na środku zalanej światłem żarówki kuchni z coraz mniej inteligentną miną. Widział w oczach nieznajomej rodzące się pytania, lecz nim zdołała odezwać się, czmychnął szybko w stronę sieni, gdzie stała pokaźnych rozmiarów waliza. Wyciągnął ubranie na oślep i już po chwili był znów w kuchni, tym razem szokując nieco nazbyt pstrokatą koszulą zupełnie nie pasującą do prążkowanych spodni.

Tym razem była przygotowana:

– Co pan tu robi? – zapytała ostro. – I kim pan w ogóle jest?

– Chyba ja powinienem zadać pani te pytania, skoro jesteśmy w moim domu i zdecydowanie nie kojarzę, bym panią zapraszał. Pamiętałbym – dodał z uśmiechem.

Z pewną satysfakcją obserwował, jak kilka razy otworzyła i zamknęła usta z wyrazem zupełnego niezrozumienia na twarzy.

– Ale… – zaczęła niepewne. – Przecież miało pana nie być. Paweł mówił, że jest pan w Afryce.

– Paweł? – tym razem Krzysiek poczuł się nieco zaskoczony.

– Bednarek – wyjaśniła.

– Tak, pamiętam, komu zostawiłem klucze – pozwolił sobie na odrobinę ironii. – Po prostu nie wyobrażam sobie pani i Pawła…

Radosne parsknięcie zaskoczyło go teraz niemniej niż ją jego wcześniejsze wyznanie. Widział, że stara się powstrzymać chichot, lecz zupełnie jej to nie wychodziło. Zaśmiewała się do rozpuku, kołysząc jednocześnie na krześle niczym w chorobie sierocej. Minęły dobre dwie minuty nim zdołała się uspokoić.

– Prze… przepraszam – ciągle jeszcze z trudem łapała oddech po nagłym wybuchu radości. – To po prostu najbardziej szalony pomysł, jaki słyszałam, biorąc pod uwagę, jak często Paweł zmieniał mi pieluchy. – Podrapała się po głowie, nie wiedząc, co robić dalej, nim jednak Krzysiek zdołał jakkolwiek zareagować, odezwała się znowu: – Głupio wyszło, ale proszę się nie przejmować. Wyjadę rano i nie będzie mnie pan musiał więcej oglądać. Poproszę jedynie o azyl na dzisiejszą noc.

– Oczywiście, proszę czuć się jak u siebie – odparł nieco zaskoczony nagłą decyzją.

– Robię to od trzech dni, chyba pora przestać – stwierdziła spokojnie, po czym obróciła się na pięcie i ruszyła na poddasze.

Krzysiek został jeszcze na dole. Zastanawiał się, co zrobić w obliczu tak postawionej sprawy. W końcu, po trzecim kubku wypitej herbaty, wpadł na dobry pomysł. Uradowany ruszył na górę, by wyspać się wreszcie po męczącym dniu. Miał tylko nadzieję, że uda mu się nie pomylić sypialni.

Gdy zeszła rano przygotować sobie śniadanie, czekał już na nią.

– Przemyślałem całą sprawę – zaczął, nim zdołała cokolwiek powiedzieć – i naprawdę nie widzę powodu, żeby miała pani wyjeżdżać. Jeśli tylko moje towarzystwo nie będzie pani przeszkadzać, proszę tu zostać tak długo, jak będzie to pani wygodne. Dom jest duży, nie będziemy sobie wchodzić w drogę.

Nie spodziewała się takiej propozycji. Przez chwilę biła się z myślami. Rozsądek nakazywał wrócić do Warszawy, ale naprawdę nie miała ochoty siedzieć znów zamknięta w czterech ścianach, odbierać telefonów z kondolencjami od nielicznych znajomych, którzy ciągle jeszcze pamiętali, że ona i Janusz byli kiedyś razem, nie chciała włóczyć się bez celu po mieście, w którym co chwila przypominałyby się jej te dwa parszywe miesiące, gdy była świadkiem agonii bliskiego jej człowieka.

– Dziękuję. Z radością skorzystam.

Posłała mu przy tym prawdziwie szczery i radosny uśmiech, od którego aż ciarki przeszły mu po plecach. Nie miał oczywiście pojęcia, że ten uśmiech był jedyną rzeczą zdolną oderwać Janusza Kamińskiego od prowadzonych badań.

Krzysiek, nieco zmieszany, zaczął rozglądać się wokół. W kuchni ciągle jeszcze widniały ślady wczorajszego zajścia – wielki nóż leżał dokładnie w tym samym miejscu, w które posłał go nocą kopniakiem, na blacie straszyły zaschłe szczątki niedokończonej kolacji. Nowakowski podniósł się z krzesła z ciężkim westchnięciem i niechętnie zabrał się do uprzątania bałaganu.

– Proszę mi powiedzieć, czy zawsze kładzie się pani spać z nożem do mięsa pod poduszką? – zapytał podnosząc z podłogi jej wczorajszą broń.

– Nie, ale zdecydowanie powinnam – odparła ze śmiechem. – Jak się okazuje nigdy nie wiadomo, kiedy w środku nocy właściciel domu włamie się do niego, żeby wziąć prysznic, stawiając przy tym na nogi wszystkich nielegalnych lokatorów, prawda? A tak w ogóle, to odpuśćmy już to „pan”, „pani”. Anka Zawadzka, proszę mi mówić Anka.

– Krzysiek. – Uścisnął wyciągniętą ku sobie dłoń. – Krzysiek Nowakowski.

*

Deszcz, który rozpadał się w przeddzień przyjazdu Krzyśka nie ustał ani na chwilę i od czterech dni raczył mieszkańców Mazur swoją obecnością. Początkowo starali się ignorować i tę niefortunną aurę, i swoje towarzystwo, ale trudno przez przynajmniej szesnaście godzin na dobę udawać, że ta druga osoba nie istnieje.

Anka, przyzwyczajona przez ostatnie dwa miesiące nasłuchiwać każdego, najmniejszego choćby dźwięku męczyła się również nocami, budziła się niemal za każdym razem, kiedy Krzysiek choćby przeciągnął się w sypialni za ścianą. Dwa razy nakrył ją w środku nocy w kuchni na próbach uspokojenia się znalezionym gdzieś w szafce alkoholem.

Poniekąd rozumiał ją doskonale, sam też nie mógł spać. Jej obecność drażniła i kusiła na każdym kroku. Przez ostatnie miesiące odzwyczaił się od towarzystwa kobiet i teraz ciągłe natykanie się na ślady jej bytności – nieznaczne i subtelne, ale wyłapywane niemal instynktownie – doprowadzało go do granic wytrzymałości. Był pewien, że długo już nie zdoła ciągnąć tej gry i pęknie w końcu, robiąc z siebie ostatniego osła, za to w wielkim stylu.

Jednak to Ance nerwy odmówiły posłuszeństwa najpierw. Przygotowywała kolację – już pierwszego dnia zrezygnowali z osobnych posiłków i teraz na zmianę każde z nich zajmowało się kuchnią przez cały dzień. Deszcz siekł równo, spływając po szybach szerokimi strugami. Ołowiane chmury wisiały tak nisko na niebie, że chciało się wyciągnąć rękę w górę, by sprawdzić, czy nie da się pochwycić skrawka jednej z nich. Dzień nie różnił się niczym od poprzedniego, przynajmniej w mniemaniu Krzyśka, więc nagły wybuch jego gościa zaskoczył go zupełnie.

Najpierw dobiegł go okrzyk bólu. Poderwał się oczywiście na równe nogi i natychmiast wpadł do kuchni. Zastał Ankę z zakrwawionym nożem w ręce, wpatrującą się z głębokim niezrozumieniem w przeciętą dłoń. Sekundę później nóż leżał już na podłodze ciśnięty w najdalszy kąt kuchni przez rozhisteryzowaną kobietę, ona zaś zalewała się łzami, klęła na czym świat stoi i powoli, ale systematycznie zakrwawiała kolejne fragmenty kuchni.

Krzysiek zareagował instynktownie, nie zastanawiając się nadto nad konsekwencjami swoich działań. Chwycił ją na tyle mocno, by nie zdołała wyrwać się z jego ramion, i niemal siłą doprowadził do zlewu, chcąc opłukać jej zakrwawioną dłoń.

Potem nie potrafił sobie odpowiedzieć na pytanie które z nich zaczęło pierwsze, dość że koniec końców wylądowali w łóżku. Musiał przyznać, że wyszło im to obydwojgu na dobre, atmosfera od razu mocno się oczyściła, no i dowiedział się przy okazji, co gryzło jego lokatorkę.

Po dwóch miesiącach spędzonych niemalże w czterech ścianach mieszkania Janusza Anka miała po prostu dość przebywania w przymusowym areszcie domowym. Dopóki pogoda na to pozwalała, starała się nie wracać do chaty częściej niż było to konieczne, teraz zaś znów znalazła się w potrzasku.

Na to jednak Krzysiek znał doskonałe remedium i szybko okazało się, że Anka straciła powody, by narzekać na konieczność siedzenia w domu, które bynajmniej nie było już bezczynne.

W końcu jednak zdecydowała, że powinna skontaktować się z ojcem. Mając dość kaprysów telefonu komórkowego, postanowiła przejść się do wsi i skorzystać z jedynego dostępnego tam aparatu na kartę. Zapowiedziała też, że skorzysta z nieco lepszej pogody – deszcz teraz siąpił jedynie całymi dniami – i przejdzie się nieco. Krzysiek nie oponował, uznawszy, że dobrze zrobi im kilka godzin spędzonych z dala od siebie.

Była przekonana, że zdoła pokonać swoją zwykłą trasę – przejść się wokół jeziora, a potem jeszcze kawałek aż pod posesję starszego małżeństwa i dopiero wtedy zawita do wsi – ale musiała być emocje chyba wreszcie opadły ostatecznie, przez co już w połowie drogi poczuła się wyprana ze wszystkich sił. Wróciła do domu, uznawszy, że ojciec i tak nie odebrałby komórki.

Nie chciała przeszkadzać Krzyśkowi – ostatecznie obiecywała mu spokój przez przynajmniej trzy najbliższe godziny – więc po cichu udała się do swojego pokoju. Nie wiedziała, że jest na górze, zazwyczaj spędzali wieczory w dużej izbie sąsiadującej z kuchnią, ale przecież byli wtedy razem, teraz nie miał powodów, by siedzieć tam sam. Rozmawiał z kimś przez telefon. Początkowo nie zwracała uwagi na dobiegające ją dźwięki, lecz Krzysiek, założywszy, że dom jest pusty, nie krępował się, a głos miał donośny.

– Tak, znalazłem. Możesz przyjeżdżać. Nie, ona nic nie wie. Zostawił list dla jej ojca. Tak, sprawdziłem dwa razy, była tylko jedna koperta. Miałeś rację, ukrył wyniki, na szczęście napisał, gdzie ich szukać. Pewnie, zajmę się wszystkim. Żadnych śladów.

Anka zamarła nachylona nad torbą, z której wyciągała już ulubione znoszone dresy. Początkowo podsłuchane słowa wydały się jej bez sensu, dopiero po chwili przypomniała sobie ostatnią rozmowę z Pawłem. Było tylko jedno miejsce, w którym Janusz mógł jej zostawić cokolwiek. Chwyciła odruchowo zeszyt, który omijała szerokim łukiem od dwóch tygodni i równie cicho jak weszła do domu, wykradła się z niego na zewnątrz.

Deszcz znów lał się strumieniami, ale musiała skontaktować się z Pawłem. Mocno zziajana dobiegła wreszcie na niewielkie leśne wzniesienie, na którym jej stara komórka, choć opornie, łapała jednak czasami zasięg. Dłonie trzęsły się jej tak mocno, że z trudem wybrała właściwy numer. Oczywiście złośliwe urządzenie nie mogło zadziałać od razu. Stała na deszczu dobrych kilka minut nim wreszcie udało się jej nawiązać połączenie.

– Paweł? – spytała, nie mogąc pohamować płaczu. – Przyjedź natychmiast. Co? Powtórz, nie słyszę. Tak, tak. Coś znalazłam. Pośpiesz się.

Całą drogę do domu zastanawiała się, co ma zrobić, jak postąpić. Czy zdoła siedzieć naprzeciwko człowieka, który cały czas ją oszukiwał, i z niczym się nie zdradzić? Czy zdoła udawać, że wszystko między nimi jest tak jak było? Jak miała ukryć odbierający zdolność logicznego myślenia strach?

Szła coraz wolniej, obawiając się konfrontacji i dopiero pod samym domem wpadła na idealne rozwiązanie.

Weszła do środka, robiąc specjalnie dużo zamieszania. Nie kryła się z powrotem, od razu ruszyła też do kuchni, nastawić wodę. Krzysiek, zwabiony hałasem, zszedł z góry niemal natychmiast. Wymknęła się z jego ramion pod pozorem przebrania w suche ciuchy.

Na górze błyskawicznie zmieniła ubrania, po czym wygrzebała z dna torby fiolkę leków. Dostała je jeszcze w hospicjum podczas ostatniej rozmowy z lekarzem zajmującym się Januszem. Uprzedzał ją, że opieka nad umierającym to wyczerpujące zajęcie, przestrzegał przed bezsennością i dał na wszelki wypadek zapas dość silnych proszków. Skorzystała z nich raz czy dwa i rzeczywiście działały niemal natychmiast. Naszykowała cztery tabletki, rozkruszyła je starannie i tak uzbrojona poszła przygotować kawę.

Wypili ją, jak zawsze, siedząc u niego w sypialni. Krzysiek nie podejrzewał niczego, a Anka ze zdumieniem stwierdziła, że nie musi wysilać się ani trochę, by udawać cokolwiek w jego obecności. Jego dotyk pobudzał ją tak samo jak jeszcze rano, pocałunki niosły te same pragnienia. Zrobiło się jej niemal żal, gdy głowa opadła mu na poduszkę, a z piersi dobyło się zdrowe pochrapywanie.

Powoli wysunęła się z uścisku jego ramion. Przyniosła z kuchni rolkę taśmy izolacyjnej i starannie okleiła nią nadgarstki i kostki nieprzytomnego mężczyzny. Nie zakładała wprawdzie, że się obudzi, ale wolała mieć pewność. Potem przystąpiła do starannego przeszukiwania pokoju. Gdy nic nie znalazła, obszukała śpiącego. Złożona na dwoje koperta adresowana do jej ojca tkwiła bezpiecznie w jego portfelu.

Anka bez chwili wahania wyciągnęła z otwartej koperty krótką notatkę i odczytała pobieżnie. Janusz opisał szczegółowo odkrycia, jakie poczynił w instytucie, wskazał nazwiska podejrzanych i dokładnie przedstawił powody, dla których ukrył dokumenty, których teraz szukała połowa polskiego wywiadu. Anka uznała, że sprawa musiała być naprawdę poważna, inaczej jej były mąż nigdy nie zdecydowałby się narażać cennych wyników badań. Schowała list i kopertę do kieszeni. Pozostało jej tylko czekać na przyjazd Pawła.

Dwie godziny ciągnęły się w nieskończoność. Każdy szmer sprawiał, że podskakiwała nerwowo na krześle, zerkając z lękiem w stronę schodów. Nie wiedziała, co miałaby zrobić, gdyby skrępowany w sypialni mężczyzna zdołał jednak oswobodzić się z więzów. Powoli zaczynała wpadać w panikę. Wiedziona bardziej potrzebą ducha niż rzeczywistym zagrożeniem napisała SMS do ojca w nadziei, że może jednak czasami w ogóle bierze telefon do ręki. Kapryśna zazwyczaj sieć tym razem pozwoliła jej wysłać wiadomość.

Wreszcie jednak drzwi wejściowe skrzypnęły znajomo, a po chwili w kuchni pojawiła się zwalista sylwetka Pawła Bednarka. Anka rzuciła mu się z płaczem na szyję. Zareagował jak zawsze. Z niewzruszonym spokojem pocieszył, uspokoił i z nieskładnych słów relacji wyłowił sens opowieści.

– Znalazłaś ten list? – zapytał wreszcie, gdy zdołał usadzić ją wreszcie przy stole.

Przytaknęła w milczeniu i podała mu wymiętą kartkę i kopertę.

– Czytałaś – stwierdził raczej niż zapytał. Wyglądał przy tym na nieco strapionego.

– Owszem – przyznała. – Chyba nie zrobiłam nic złego, nie zatarłam wam żadnych śladów czy czego tam?

– Nie, Aniu – uspokoił ją. – Wszystko w porządku. Zrobisz mi kawy? Spałem dziś może ze trzy godziny.

Uśmiechnęła się promiennie, jak tylko ona potrafiła i natychmiast zabrała do pracy. Bednarek obserwował ją w skupieniu, zastanawiając się, jak wybrnąć z niefortunnej sytuacji. Szybko odrzucał w myślach kolejne rozwiązania, aż dotarł do jedynego możliwego, które było dlań oczywiste niemal od pierwszej chwili, ale którego wolałby uniknąć.

To była szybka i czysta robota, z której w innych okolicznościach byłby dumny. Kobieta nie była dla niego żadnym przeciwnikiem, nie spodziewała się nawet ataku. Nie zdumiała się, gdy podszedł bliżej, nie miała przecież powodów, by mu nie ufać.

Umarła, zanim upadła na ziemię. Była tak drobna, tak krucha, że wystarczyło jedno silniejsze szarpnięcie, by skręcić jej kark. Teraz patrzył na martwe ciało bez większego żalu, lecz mimo wszystko wolałby, żeby nie przeczytała tego listu.

Bednarek uniósł kubek z parującą jeszcze kawą i ruszył na górę, uwolnić swojego wspólnika. Nowakowski odzyskał już przytomność, choć nadal był nieco zamroczony po środku usypiającym.

– Mogłeś się nieco pośpieszyć – mruknął, rozmasowując zdrętwiałe dłonie.

– Musiałem posprzątać bałagan, który zostawiłeś. – Bednarek skrzywił się niezadowolony. – Mówiłem ci, że ona miała o niczym nie wiedzieć.

– Zabiłeś ją?

– Zabrała ci list i przeczytała. Powiedziałaby staremu. – Wzruszył ramionami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz