9 cze 2015

Histeria

Nie patrz na mnie tak, jakbyś chciał prześwietlić mnie na wylot, przenicować na lewą stronę. Nie patrz, mówię, bo wydrapię ci te migdałowe oczka. Cholera mnie bierze, mam dość, duszę się w tym pokoju. Rzygać mi się chce, jak patrzę na tę tapetę, mierzi mnie zapuszczona wanna z rdzawym zaciekiem, dostaję gęsiej skórki na samą myśl o kolejnej, z góry skazanej na przegraną walce z tym dziadowskim bojlerem!
Nie, nie dotykaj mnie! Odsuń się, bo, jak Boga kocham, zabiję cię na miejscu. Wciąż pamiętam, jak się to robi. Tego nauczyli nas wyśmienicie — jak was zabijać i nie czuć wyrzutów sumienia. Znacznie trudniej naciska się spust, gdy przez celownik widzisz kogoś, z kim spędzałeś całe dnie, kogoś, kto stał ci się bliższy niż rodzony brat. Ale kula zabija szybko, a na waszych placach kaźni zdycha się całymi dniami.
Co się tak patrzysz? No, śmieję się. I płaczę jednocześnie. Logika? To nie ma nic wspólnego z logiką. Nie, ty tego nie zrozumiesz. Histeria. Znasz takie słowo? Wiesz, jakie to uczucie, gdy panika odbiera ci zdolność myślenia? Nie, bo i niby skąd. Ty nie znasz strachu. Po cholerę pojawiałeś się w moim życiu, co? Nikt cię nie zapraszał. Dobrze mi było, spokojnie…
Przez pięć lat zdołałam zapomnieć — o wojnie, o śmierci, o was, o tym, co nam zabraliście: dumie, wolności, domu. Zapomniałam nawet o tamtej nocy, kiedy wszyscy zginęliśmy.
No, co cię tak dziwi? Dwudziestego trzeciego września zabili nas wszystkich — Takamura i Północny Wiatr umarli na miejscu, w chwili eksplozji, tak mi przynajmniej powiedziano. Stevensa zamęczyliście na śmierć, a Bartek? Bartek zginął przeze mnie, zabiliście go chociaż z wojną nie miał nic wspólnego. Ale przynajmniej szybko, jak mówiłam, kula w łeb to czasami najlepsze rozwiązanie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że… zresztą nie ważne.
Wiesz, czego mi żal? Wtedy, w transporterze, pokłóciliśmy się. Nie, nie pierwszy raz, żarliśmy się od dobrych dwóch lat. Nie byliśmy już nawet razem, choć do rozwodów nikt nie miał wtedy głowy. Tamta kłótnia była szczególna, nie żeby ważniejsza niż pozostałe, ale ostatnia. Pocisk trafił w pojazd, sekundę po tym, jak wykrzyczałam mu w twarz, że jest skończonym durniem. Potem był tylko huk i błysk.
Nie, nie zdołaliśmy ze sobą porozmawiać. Następnym razem, gdy go widziałam — w przelocie; prowadzili mnie, a w zasadzie ciągnęli, na przesłuchanie — siedział skuty na krześle. Wasz olvasó1 pewnie grzebał mu już w głowie. Jak mówisz? Akioluaassa2? Śmiesznie. Zawsze zaskakują mnie różnice.
Zatem akioluaassa wbił się mu w myśli jak w masło, więc chwilę później wiedzieli, że byliśmy razem. Ostatnie, co od niego usłyszałam, to „Przepraszam”… On ode mnie, że jest głupcem… Nie rozumiesz tego, prawda?
Wy nie macie uczuć. Nie zrozumiesz, jak to jest, nie móc nawet się pożegnać, nie móc przeprosić… Nie uciszaj mnie! Zostaw! Puszczaj! Puszczaj…
Już. Możesz puścić. Jestem spokojna. Oddaj mi pistolet, dobrze? Naprawdę sądziłeś, że chciałam go zabić? Jego? Kata? W takim razie jesteś większym idiotą niż podejrzewałam. Oddaj mi broń, proszę. On prędzej czy później nas znajdzie, a ja nie mam odwagi znów stanąć z nim twarzą w twarz.
-----------
1Czytelnik (węg.)
2Zmodyfikowane węgierskie wyrażenie aki olvassa, „ten, który czyta”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz