24 sie 2015

[Mroki] 2. Próba

Szare kamienie murów Akademii w Kadree jak co wieczór utonęły w promieniach zachodzącego słońca. Znów przez te kilka minut iluzoryczny płomień zdawał się pląsać po grubo ciosanych głazach. Zmrok nad Kadree oznaczał koniec męczącego dnia zajęć dla blisko setki młodych adeptów tajemnych kunsztów magicznych.
Tłumek podekscytowanych żaków płci obojga wysypał się na krużganek głównego budynku Akademii. Choć żaden z przyszłych magów nie ukończył jeszcze dwudziestego roku życia, to w grupie, która wylewała się z sal wykładowych coraz żwawszymi strumieniami dawało się dostrzec, obok ledwie odrosłych od ziemi malców, także niemal dorosłych młodzieńców i panny.
Pochodzili ze wszystkich zakątków Imperium, ich rodziny wywodziły się ze wszystkich stanów, lecz w Kadree nie miało to żadnego znaczenia, gdyż magika nie wyróżniała nikogo. Każdy, kto stawał się filtrem mocy napędzających wszechświat, tracił swe korzenie i wchodził raz na zawsze do kasty przyjmowanej wszędzie z równą rezerwą, co szacunkiem — do grona mistrzów z Kadree. To pierwsza lekcja, jaką młodzi odbierali po przekroczeniu murów Akademii, a w zasadzie po opuszczeniu bezpiecznego schronienia szkoły i zapuszczeniu się w gąszcz krętych uliczek Kadree.
Otoczony kamiennymi murami plac ożywił się nagle echem rozentuzjazmowanych głosów, tak że nawet tupot kilkudziesięciu par pełnych energii nóg zbiegających po wąskich, drewnianych schodach nie był w stanie zagłuszyć tego harmidru. Wczesny jesienny wieczór kusił wszystkich wizją półgodzinnego spaceru w stronę nabrzeża handlowego, gdzie rozbrykana młodzież mogłaby z radością oddać się szturmowi na ostatnie ze stojących jeszcze kramów.
Dwóch ubranych w powłóczyste togi mężczyzn obserwowało cowieczorny rytuał i nieprzystojne zachowania przyszłych mistrzów tajemnych kunsztów z niezachwianym spokojem. Młodszy z nich uśmiechnął się szeroko, gdyż sam jeszcze nie tak dawno miał w zwyczaju wypadać z sali i pędzić na złamanie karku do Kadree, byle szybciej oddać się wieczornemu szaleństwu. Starszy obserwował z równym rozbawieniem uczniów, co swojego młodszego kolegę, zazdroszcząc im niegasnącej ciekawości życia i radości nie zaprawionej jeszcze goryczą spraw, z którymi on zmagał się samotnie od wielu miesięcy.
Gdzie indziej ta para budziłaby zapewne zdumienie, gdyż stanowili zaiste interesujący duet. Starszy górował nad otaczającym go tłumkiem młodzieży i o dobre pół głowy przewyższał stojącego obok młodzieńca. Ciemne włosy, gdzieniegdzie tylko przetykane pasmami siwizny, splatał w ciasny warkocz opadający mu swobodnie na czarną tkaninę togi. Z pociągłej, ogorzałej twarzy zerkały bystro szare oczy o dziwnym dla tego raczej pogodnego oblicza, nieustępliwym wyrazie. Jednak mimo swojego słynnego już w kręgach magów uporu, należący do ścisłej rady Kadree mistrz Mordar cieszył się zasłużoną opinią człowieka szlachetnego serca i niebywałego rozsądku.
Młodzieniec odziany w szarą szatę, jak wszyscy bez wyjątku magowie spoza kręgu dziewięciu z rady, był drobnym blondynem o niemalże chłopięcej twarzy. Patrząc na niego odnosiło się nieodparte wrażenie, że silniejszy podmuch wiatru z pewnością przewróciłby go i roztrzaskał na tysiąc okruchów. Lniane loki spływające miękkimi falami na szczupłe ramiona i intensywnie błękitne oczy skryte zazwyczaj za zasłoną długich i gęstych rzęs w połączeniu z subtelną urodą sprawiały, że niejedna panna w Kadree spędzała bezsenne noce, wzdychając w zaciszu alkowy do bladolicego mistrza Teya.
On tymczasem, chwilowo nad wyraz skutecznie unieruchomiony przez zbiegających jeszcze po schodach uczniów, powrócił w myślach do ostatnich słów mistrza Mordara, ważąc w skupieniu konsekwencje poczynionego przez swego rozmówcę wyznania. Radosny uśmiech, który jeszcze przed chwilą rozświetlał jego oblicze, ustąpił wyrazowi głębokiego zatroskania.
– Nie dręcz się tym tak mocno, chłopcze. – Mordar pokręcił głową, wyrzucając sobie, że niepotrzebnie zesłał strapienie na swojego młodego kolegę. – Bywaliśmy już w gorszych opałach.
– Naprawdę, mistrzu? – zapytał z udawaną kpiną Tey. – Nie wyobrażam sobie większego nieszczęścia niż powrotu do obowiązku składania raportów przed urzędnikami Jego Wysokości. To koniec naszej i tak niezbyt dużej niezależności.
– Nie wyobrażasz sobie, powiadasz – odparł Mordar, pocierając w zamyśleniu podbródek. – Ja natomiast, bez trudu. Obawiam się, że raporty nie zadowolą Najjaśniejszego Pana. Podejrzewam, że na Kadree już wkrótce zawita sumienny komisarz, a my znajdziemy się pod ścisłym nadzorem Igris. I to będzie nasz koniec. Ale, jak sądzę, wszystko zależy od tego, co ustalą jutro w twierdzy Grazny.
– Jest aż tak źle?
– Jeszcze gorzej, mój młody przyjacielu, jeszcze gorzej. Czy wiedziałeś, że niemal każdy Achtianin, który przekroczył te mury, doskonalił swoją sztukę wyłącznie pod kątem użycia jej na polu walki?
– Jakże to? – zdumienie Teya nie miało granic.
– Chodźmy do biblioteki. – Mordar pociągnął młodszego maga za luźny rękaw szaty i ruszył za rzednącym już potokiem młodzieży w stronę bramy. – Pokażę ci.
Niemalże truchtem pokonali wąskie stopnie i pośpiesznie przecięli trawnik wewnętrznego dziedzińca. Młodzieniec z trudem nadążał za wzburzonym magiem. Tymczasem Mordar nie przestawał tłumaczyć, gestykulując coraz żywiej i wyraźnie zapalając się do tematu:
– Achtianie mają głowy na karkach. – Cień uśmiechu przemknął przez jego wąskie usta. – Od niemal dwustu lat przystosowywali każdą dziedzinę naszej wiedzy do użycia w nietypowych i niesprzyjających warunkach. Ich magowie-wojownicy ciskają kule ognia i sprowadzają pioruny niemalże na poczekaniu, choć żaden z nich nie zdołałby kontrolować żywiołów, nawet wody z najmniejszej kałuży. Ich uzdrowiciele potrafią w okamgnieniu postawić na nogi wojownika, który już kłania się Pani Los, ale nie daliby rady zwykłemu przeziębieniu. Achtianin teleportuje pół armii we wskazane miejsce, mimo że sam nie umie złożyć najprostszego czaru otwarcia. Przypuszczam, że ani ty, ani ja nie zdołalibyśmy przebić się przez ich czary ochronne, dopóki byłyby zasilane stałym dopływem magiki.
– Stałym? – Tey z trudem ogarniał tak niezwykłą koncepcję używania mocy. – Przecież Mrok miałby wtedy nieprzerwany dostęp do umysłu. To szalony pomysł!
– Nie mniej szalony niż wojna przeciwko Imperium. Tu i teraz, oto ich motto, a później niech się dzieje co chce.
Mordar zatrzymał się nagle pod samą bramą i spojrzał bacznie na swojego podopiecznego.
– Posłuchaj, chłopcze. O tym, czego zaraz się dowiesz, nie wie nikt, nawet członkowie rady, i wolałbym, aby tak pozostało.
– Nie ufasz im, mistrzu?
– Nie wierzę, by byli zdolni skłamać komisarzowi. Żyjemy w Kadree niczym w kokonie, zatraciliśmy podstawową zdolność naszego gatunku.
– To znaczy? – Kierunek, w jakim toczyła się ich rozmowa, zupełnie zdezorientował młodego mistrza.
– Łgania w żywe oczy. – Wesołe iskierki znów zabłysły w oczach Mordara.
Młodzieniec nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem.
– Wybacz, mistrzu, ale skoro staliśmy się tak boleśnie prawdomówni, czy twoja wiedza nie stanowi teraz dla Kadree największego zagrożenia? Czy powinienem skrycie pozbawić cię życia i chwilę później samemu zapukać do bram pałacu Pani Los?
– Mój drogi, ja jestem kuty na cztery nogi, a na Kadree ze świecą szukać większej pary krętaczy niż ty i Verr. Nie, o nas się nie lękam, jedynie przestrzegam — miej się na baczności i uważaj, z kim i o czym rozmawiasz. Teraz chodźmy, pokażę ci dokładnie, czego nauczyliśmy wojowników z Acht.
Z tymi słowy przekroczył bramę i ruszył w stronę rysującego się coraz słabiej na horyzoncie przysadzistego kształtu budynku biblioteki.
Biblioteka była jednym z najstarszych zabudowań w kompleksie Akademii, podejrzewano nawet, że pamiętała nawet czasy Wielkich, pradawnych magów, których spuścizna do dziś stanowiła podstawę sztuk tajemnych znanego świata. Ściany z jasnego piaskowca odgradzały sześcian o boku blisko pięćdziesięciu metrów. Centralną część dachu budynku wieńczyła majestatycznie ogromna kopuła. Wewnątrz budynku, na dwóch kondygnacjach zgromadzono setki wypełnionych słowami mocy woluminów.
Rzędy regałów zapełniały niemal doszczętnie dolny poziom biblioteki, pozostawiając jedynie pusty okrąg na środku pomieszczenia. Tam od niepamiętnych dziejów mieniły się żywymi barwami wycięte mocą w płytach posadzki symbole starej magii wyznaczające krąg magiki. Dziś, gdy stara sztuka odeszła już w zapomnienie, mgła tajemnicy skryła przeznaczenie kręgu, ale umiłowanie tradycji i wszystkiego, co wiązało się z utraconą dawno wiedzą, kazało kolejnym radom Akademii zachować ten pusty symbol minionej potęgi.
W promieniach wieczornego słońca wpadającego do biblioteki przez wielkie, przeszklone barwnymi witrażami okna krąg wywoływał jeszcze żywsze poruszenie niż za dnia. Jednak sala biblioteki była niemalże pusta, a jedyna siedząca przy czytelnianym pulpicie osoba nie zwracała w tej chwili uwagi na piękno świata, zbyt pochłonięta własnymi problemami.
Drobna, ciemnowłosa dziewczyna klęczała na stołku z łokciami wspartymi o blat stołu i z wysuniętym z przejęcia językiem. Co i rusz odgarniała nerwowym, urywanym ruchem dłoni niepokorne pasmo włosów, które wysunęło się z luźnego, grubego warkocza i irytująco często opadało jej na nos. W słabym świetle wieczoru jej niewielka postać, skryta za kilkoma stosami książek pozostawała prawie niewidoczna.
Dziewczyna w skupieniu śledziła zapiski z wyblakłych stronic traktatu o podstawach bilansowania magiki i podejmowała kolejne, nieudane zresztą próby przeprowadzenia skomplikowanego rachunku, mrucząc przy tym gniewnie pod nosem. Tajniki tej dziedziny wiedzy pozostawały dla niej nieodgadnioną zagadką, tak samo jak zagadką było dla wszystkich jej nauczycieli, jakim cudem składała najprostsze czary, o zaklęciach czwartego stopnia nie wspominając, skoro opanowanie wstępnych zagadnień dotyczących przepływu mocy wyraźnie wykraczało poza jej zdolność pojmowania.
Zatopiona w rozmyślaniach nie zauważyła nadejścia pogrążonych w cichej rozmowie mistrzów magii. Oni także, zbyt zajęci odkryciami ostatnich miesięcy i ich konsekwencjami, nie zwrócili początkowo uwagi na obecność młodej adeptki sztuki. Dopiero gdy znaleźli się kilka kroków od niej, posłyszeli ciche przekleństwo, gdy dziewczyna zmięła w irytacji kolejną kartę pergaminu.
– Verr, co ty tu jeszcze robisz? – Gniewny okrzyk mistrza Mordara wytrącił ją z rytmu i pieczołowicie komponowane równanie rozpłynęło się w bezmiarze spanikowanych myśli.
Przełknęła nerwowo ślinę. Pora ucieczki minęła bezpowrotnie, teraz mogła jedynie próbować zejść Mordarowi z oczu tak szybko, jak to tylko możliwe.
– „Równowaga magiki” – odczytał półgłosem Tey, który w tym czasie obszedł pulpit dookoła i wyciągnął opasłe tomisko spod stosu kartek. – Czy aby nie za późno na powtórkę z podstaw? Kiedy przechodzisz Próbę?
Dziewczyna spaliła raka, na szczęście miłosierny półmrok ukrył jej zmieszanie. Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, gdyż Mordar znów odezwał się tonem pełnym przygany.
– Rozpoczyna się jutro o świcie, a to oznacza, moja panno, że dawno już powinnaś być u siebie i przygotowywać się do snu. Wiesz doskonale, że twoja Próba może odbyć się wyłącznie jutro. Jeśli spóźnimy się choćby kilka minut, trzeba będzie przesunąć to o następne siedem lat.
– Albo zmienić czar… – mruknęła cicho, mając nadzieję, że żaden z mistrzów jej nie usłyszy.
– Nawet o tym nie wspominaj. Omawialiśmy to już niejeden raz. – Niestety, Mordar mimo swoich pięćdziesięciu lat, nadal miał doskonały słuch.
Surowa twarz wyrażała głęboką dezaprobatę dla poczynań młodej podopiecznej. Proste brwi zjechały się, tworząc niemalże jedną linię nad wąskim nosem, a usta przestały w ogóle odcinać się na tle skóry, gdyż mag zacisnął je w prawie niedostrzegalną kreskę.
Verr niechętnie zsunęła się z wysokiego czytelnianego zydla, zebrała swoje szpargały i już chciała oddalić się do wyjścia, gdy z obszernego rękawa czarnej tuniki wysunęła się żylasta dłoń, która zacisnęła się na jej ramieniu z niebywałą siłą.
– Posłuchaj mnie, Verr – Mordar przemawiał już spokojnie, lecz jego ton bynajmniej nie stracił na powadze. – Zostaw już te głupoty, odpocznij, oczyść umysł z lęku, bo czeka cię naprawdę ciężki dzień. Próba to nie przelewki, moja panno. To nie pomniejsze czary z eksploracji magiki, to prawdziwa magia. Nie możesz dopuścić do sytuacji, w której Mrok wykorzysta twoje osłabienie.
– Łatwo wam mówić, mistrzu – odparła z rezygnacją. – Od pierwszej przeprowadzonej Próby nie zdarzył się przypadek, by rada nie odpytała egzaminowanego z bilansowania magiki, sprawdziłam dokładnie. Nie sądzę, by zechcieli poczynić dla mnie wyjątek.
Mimo to odłożyła wszystkie papiery z powrotem na pulpit i oddaliła się z czytelni z nosem zwieszonym na kwintę. Młody Tey spoglądał za nią szczerze zaniepokojony.
– Mistrzu, obawiam się, że ona ma rację – odezwał się cicho. – W czasie egzaminu na pewno zażądają przeprowadzenia bilansu czaru…
– Czy wiesz, na czym ma polegać jej Próba? – wpadł mu w słowo Mordar.
– Nie, ale…
– Wrota Mroku – stary mistrz znów nie dał skończyć myśli swojemu młodszemu koledze.
Tey milczał przez moment, starając się przypomnieć wszystko, co wiedział na temat jednego z najstarszych znanych czarów teleportacji.
– Złożony czwartego stopnia ze stabilizatorem – wymruczał pod nosem. – Zmienny przepływ mocy, wymaga bufora… Właśnie, kto zabezpiecza?
Mordar pokiwał głową z uznaniem, śledząc tok rozumowania młodego mistrza.
– Ja – odparł wreszcie. – Jak zapewne pamiętasz, dla czarów o zmiennym przepływie mocy…
– Nie daje się wyliczyć jawnie bilansu magiki – tym razem Tey wpadł w słowo starszemu magowi. – Sprytne. Verr nie wie?
– Mówiłem jej, ale nie uwierzyła. Ta dziewczyna nie ma bladego pojęcia o równowadze magiki – westchnął Mordar nieco zirytowanym tonem.
– A Argon przystał na taki układ? – zaciekawił się Tey.
– Zdołałem przekonać go, że to być może jedyna okazja, by spróbować otworzyć Wrota. Planety są we właściwym położeniu, Verr doskonale panuje nad magiką, choć bogowie tylko wiedzą, jakim cudem, skoro przez siedem lat nie zdołała opanować praw nią rządzących, zdobyliśmy pozwolenie Igris…
– Chcecie utworzyć przejście do księgozbioru?
– To wydaje się być najrozsądniejsze – stwierdził może nazbyt oschle Mordar, odruchowo starając się bronić swoich decyzji. – Księgi biblioteki w Igris stanowią doskonały punkt orientacyjny. No i nie będą rozpraszać, co miałoby miejsce w razie otwierania Wrót w inne miejsce.
– No, chyba że zdecydowalibyście się na Szepty – rzucił swobodnie Tey.
– Chłopcze, chyba raczysz żartować! – Mistrz Mordar aż żachnął się, słysząc tę propozycję. – Naprawdę, z równym powodzeniem moglibyśmy urządzić poszukiwania Wielkich. Nie, mój drogi, mnie zależy na tym, żeby Verr zakończyła Próbę o czasie i bez komplikacji. Szkoda byłoby marnować taki talent tylko dlatego, że dziewczyna nie radzi sobie z rachunkami. Ale nie po to tu przyszliśmy. Pokażę ci prace Achtian oraz kilka naszych broszur.
Obydwaj szybko wspięli się na górę. Żelazne stopnie wąskich, kręconych schodów zadźwięczały nieprzyjemnie, gdy poluzowane latami użytkowania śruby naprężyły się pod ciężarem magów. Chwilę później kroki mężczyzn poniosły się echem po całej bibliotece, gdy nieco nazbyt szybko przemierzyli ażurową platformę drugiej kondygnacji.
***
Tej nocy ani Tey, ani Mordar nie zaznali godziwego odpoczynku.
Młody mistrz leżał bezsennie się niemal do samego świtu, trapiąc się wnioskami, jakie płynęły z odkryć poczynionych przez Mordara. Choć starszy mag nie przyznał się do tego, Tey podejrzewał, że tamten musiał lękać się wizji dokładnej kontroli prac Achtian. Niemal w każdej z tych, które powstały w ciągu ostatnich piętnastu lat, napotykało się na odwołania do traktatów i monografii Mordara.
Na nic zdałyby się tłumaczenia, że dziedzina sztuki, w której specjalizował się mag, musiała siłą rzeczy znaleźć się w centrum zainteresowania Achtian — jeśli wierzyć legendom, zaklęcia starej magii rzucano bez przygotowania, niemalże tak, jak rzekomo czynili to Achtianie.
Oczywiście szanse na to, że cesarski komisarz będzie zainteresowany poznaniem struktury mocy, były wyjątkowo nikłe, bo na jego znajomość magii nikt w Kadree nie miał prawa liczyć. Mistrz Mordar znalazł się w bardzo trudnym położeniu i, według Teya, na doskonałej drodze na Ardę.
Mordar zaś, nie bacząc na podszepty zdrowego rozsądku, martwił się przede wszystkim przebiegiem porannej Próby. Przygotowywał się na ten dzień od prawie dwudziestu lat, od dziesięciu czuwał nad edukacją Verr, a od kilku miesięcy modlił się do wszystkich bogów, by okazała się wystarczająco wytrzymała. Choć rozsądek nakazywał odczekać kolejne siedem lat, Mordar z każdym dniem odczuwał coraz dotkliwiej upływ czasu.
Verr mogła czekać, on nie.
Jutro miał dopełnić się los odległego czaru rzuconego siedemnaście lat temu, a mag liczył sekundy dzielące go od chwili, w której odzyska to, czego podstępnie pozbawiono go w przeszłości.
Mistrz Kadree obrócił się nerwowo na drugi bok i naciągnął kołdrę na głowę. Jeszcze kilka godzin temu udzielał dobrych rad swojej podopiecznej, teraz zaś sam nie potrafił się do nich zastosować, a powinien być nie mniej wypoczęty niż ona.
Po kolejnych kilku minutach bezczynnego leżenia w ciemności Mordar zrezygnował z dalszych prób uśnięcia. Szybko ubrał się i po cichu wymknął na krużganek. Drewniane schody skrzypiały niemiłosiernie w ciszy jesiennej nocy, gdy mistrz schodził na dziedziniec, lecz szczęśliwie nikt — ani pozostali mistrzowie, ani uczniowie — nie zbudził się, by przeszkodzić mu w samotnych rozmyślaniach.
Mordar usiadł na wąskiej, drewnianej ławce, opierając się możliwie wygodnie o filar. Chłód kamienia przynosił dziwne ukojenie. Mag spojrzał w rozgwieżdżone niebo nad murami Akademii — gdzieś tam, w przestworzach, o ile wierzyć kapłanom, błądziła samotna dusza, którą chciał za wszelką cenę sprowadzić do domu.
Tylko Verr spała tej nocy spokojnie. Chwila słabości, pod wpływem której rzuciła się dziś desperacko na książki, minęła bezpowrotnie. Dziewczyna zdołała odzyskać spokój. Znów nabrała niezachwianej pewności, że podoła Próbie. Mogła nie umieć liczyć magiki, lecz jak nikt inny w całej Akademii czuła moc i potrafiła się z nią obchodzić. Była głęboko przekonana, że z asystą mistrza Mordara, któremu ufała bezgranicznie, jest w stanie otworzyć przejście prowadzące dokądkolwiek, nie tylko do podziemi pałacu w Igris.
Z tą pokrzepiającą myślą zasnęła.
***
Pojawiła się pod salą ćwiczeń jeszcze przed nastaniem świtu, gdy wszyscy mieszkańcy Domu Kadree, jak nazywano należący do kompleksu akademickiego budynek, w którym mieszkali uczniowie i nauczyciele spoza ścisłego kręgu rady, jeszcze spali. Zdumiała się więc niepomiernie, widząc z daleka szczupłą postać Teya. Świeżo upieczony mistrz dreptał nerwowo po korytarzu, oczekując nadejścia członków rady i niesfornej pannicy, która dziś miała dowieść swych zdolności.
Dziewczyna nie kryła radości na widok przyjaciela. Podbiegła doń szybko i bez chwili namysłu rzuciła się mu na szyję, piszcząc przy tym przeszywająco. Tey z trudem uwolnił się z jej objęć i odsunął nieco, by ocenić stan nerwów przyszłej mistrzyni. Nim jednak zdołał rzucić jedno ze swych zwyczajowych żartobliwo-zaczepnych pytań, dostrzegł to, co umykało mu przez dwa lata, gdy sam przygotowywał się do Próby, a potem z trudem wdrażał w obowiązki nauczyciela niesfornych adeptów.
Nie wiedzieć kiedy Verr z nieco niezgrabnej i zdecydowanie zahukanej panienki zmieniła się w pewną siebie kobietę. Przyglądała mu się teraz z uwagą i skupieniem, jakich próżno było szukać na jej obliczu jeszcze pół roku temu. Długie włosy upięła w luźny węzeł opadający miękko na szyję, przywdziała skromną zieloną suknię, ozdobioną tu i ówdzie jasnokremowymi wstawkami, lecz mimo nieokazałości tego stroju prezentowała się nad wyraz elegancko.
– Czy mogę spytać cóż cię tak zaskoczyło? – zagadnęła zaciekawiona. – Czyżbym przez noc zmieniła się w widmo Mroku?
– Nie – bąknął, ciągle nie mogąc otrząsnąć się z zaskoczenia. – Po prostu nie spodziewałem się ciebie… znaczy… – Nie mógł zebrać myśli.
– Nie spodziewałeś się mnie na mojej Próbie? Interesujące – uśmiechnęła się zadziornie, przez co na chwilę zaczęła przypominać siebie sprzed kilku miesięcy.
Tey zdołał wprawdzie zebrać wreszcie myśli, lecz czas ciętej riposty minął bezpowrotnie. Na szczęście nadejście mistrzów rady uchroniło go przed dalszym pogrążeniem się.
Sunęli korytarzem, odziani w czarne, powłóczyste togi, w których przywodzili na myśl żałobników cesarskich, lecz brak im było nabożnego spokoju i pełnego pokory milczenia. Dziewięciu mistrzów rady dyskutowało zawzięcie o mającym odbyć się właśnie egzaminie z takim przejęciem, jakby sami mieli do niego podchodzić.
Stanowili przedziwną zbieraninę ludzi. Poza postawnym i nieco surowym Mordarem, tylko mistrzyni Weda i Argon va Tuukle nie przekroczyli jeszcze sześćdziesiątki. Pozostali lata młodości, a nawet wieku średniego mieli już dawno za sobą, a przecież nie brakowało im werwy i zapału.
Weda i Argon kroczyli na przedzie pochodu, starając się wyglądać możliwie dostojnie i uroczyście, jednak ich również poruszył śmiały plan Mordara. Dlatego też co i rusz zerkali zaciekawieni na stojącą na drugim końcu korytarza drobną dziewczynę, która lada chwila miała rozpocząć komponowanie jednego z najbardziej misternych zaklęć, jakie znano. Jedynego, które zachowało się w niemal niezmienionej formie od czasów Wielkich.
Mistrz Kawiiz, niziutki i siwy staruszek o twarzy pomarszczonej niczym zwiędły pomidor i równie jak on czerwonej podskakiwał nerwowo, starając się nadążyć za swym kompanem, górującym nad wszystkimi olbrzymem z Cos — Valmorem. Pochłonięci dysputą na temat zasadności stosowania czarów złożonych, nie zauważyli, że dryfują od jednej ściany do drugiej, wchodząc pod nogi wszystkim pozostałym.
Czwórka magów podążała w pewnej odległości za swymi kolegami, gdyż sędziwa mistrzyni Zolly, podtrzymywana z obydwu stron przez niemal nierozróżnialnych bliźniaków z Ith, Keddala i Keddawa, opóźniała nieco tempo marszu. Jej najwierniejszy towarzysz, Saggis Erwańczyk, jedyny obywatel imperialnej prowincji wśród mistrzów, dotrzymywał im kroku.
Mordar trzymał się na uboczu, nie chcąc uczestniczyć w dyskusji dotyczącej zbliżającej się Próby. Rzadko zdarzało się, by mistrz czynnie uczestniczył w egzaminie swojego podopiecznego, lecz tym razem zaklęcie wymagało współpracy dwóch magów. Wrota Mroku były czarem potężnym i niebezpiecznym, gdyż wymagały kontroli przepływu magiki, a oznaczało, że jeden z magów musiał cały czas badać jej poziom w obszarze otwierania portalu.
Być może Achtianie zdecydowaliby się na utrzymanie stałej więzi ze źródłem mocy, ale na Kadree uprawiano porządną, usystematyzowaną magię i nikt nie pozwoliłby sobie tutaj na takie ryzyko. Nikt też nie zdecydowałby się ryzykować zdrowia i życia uczniów, zatem rolę stabilizatora musiał przyjąć na siebie któryś z mistrzów.
– Witaj, młoda damo! – huknął Valmor, gdy kondukt osiągnął drzwi sali ćwiczebnej. – Jesteś gotowa zaprezentować nam swoją wiedzę?
– Jak nigdy dotąd – odparła z niezachwianym spokojem Verr.
– Mistrz Tey? – zdumiała się w tej samej chwili sędziwa Zolly. – Postanowiłeś dotrzymać towarzystwa przyjaciółce? Jakie to miłe.
– Ktoś przecież będzie musiał po niej posprzątać, gdy skończy już demolować salę ćwiczeń – zaśmiał się blondyn.
Jego uwaga wywołała ogólną wesołość wśród mistrzów, nawet Mordar, wyjątkowo dziś spięty, wygiął usta w powściągliwym grymasie. Tymczasem Argon złamał pieczęci na drzwiach sali ćwiczeń, do której do blisko miesiąca nie miał wstępu nikt poza Verr, i wpuścił mistrzów do wnętrza. Dziewięciu członków rady zajrzało z zaciekawieniem do środka.
Sala ćwiczeń, zazwyczaj pusta, by żadne sprzęty nie ograniczały manewrów trenujących tu uczniów ani nie zagrażały ich zdrowiu, w razie gdyby któreś z zaklęć nie podziałało tak jak powinno w niewprawnych dłoniach adepta, była zupełnie odmieniona. Verr spoglądała z pewną satysfakcją to na swoje dzieło, to na zdumione oblicza magów. Mordar, cichszy niż zazwyczaj, promieniał dumą, a Tey przyznał w duchu nie po raz pierwszy, że zazdrości przyszłej mistrzyni polotu i swobody w poczynaniu sobie z magiką.
Na środku podłogi pustego pomieszczenia znajdowała się dokładna kopia kręgu magiki z głównej sali bibliotecznej. Starannie przeniesione stamtąd symbole wymalowano na kamieniach posadzki z niebywałą wręcz dbałością o szczegóły. W dziesięciu równoodległych punktach na obwodzie kręgu, dokładnie pomiędzy symbolami Starej Magii Verr rozstawiła dziesięć kryształów przyciętych tak, by skupiały wiązkę magiki w centrum kręgu.
– Koronkowa robota – mruknął Keddal, a może Keddaw. – Wiesz, jakie ma zastosowanie?
– Podejrzewam, że będzie stabilizować portal – odparła odważnie Verr. Rozważania o naturze magii, szczególnie tej starej, zapomnianej sztuce Wielkich, stanowiły jedną z jej ulubionych rozrywek. – Mam nadzieję, że mistrz Mordar będzie mógł potwierdzić potem moje przypuszczenia.
– No, dzieciaku, jeśli masz rację, to można powiedzieć, że próbę zdałaś śpiewająco, nieważne dokąd doprowadzą was Wrota – zaśmiał się olbrzym Valmor. – Trzeba było skorzystać z kręgu w bibliotece.
– Nie mam pewności, że to zadziała. A gdyby coś poszło nie tak… tu zniszczenia będą mniejsze – młoda magiczka po raz pierwszy okazała lekki niepokój.
– Dobrze, moi mili – przerwała tę pogawędkę Weda. – Mordarze, twoja podopieczna powinna chyba zabierać się do pracy, prawda? Zdaję się, że czas ma dla was istotne znaczenie.
– Słuszna uwaga, Wedo – przyznał Mordar. – Zatem, proszę, zapieczętujcie za nami drzwi i uzbrójcie się w cierpliwość. To może trochę potrwać.
***
Słońce zdążyło wzejść już nad horyzont, gdy dziewięcioro magów powróciło pod pozbawione wszelkich zdobień drewniane drzwi sali ćwiczeń. Oczekiwali w napięciu sygnału od Verr, który pozwoliłby zdjąć chroniące drzwi pieczęci. Ten jednak nie pojawiał się.
Mistrz Tey otarł nerwowo o szatę spocone dłonie. Każda sekunda oczekiwania potęgowała jego niepokój. W odróżnieniu od pozostałych magów nie ruszył się z korytarza od momentu, gdy Verr i Mordar zniknęli w półmroku sali. Tey wiedział wprawdzie, że rzucanie czarów złożonych zabierało zawsze wiele czasu, lecz ten nigdy nie dłużył mu się tak bardzo, jak dzisiejszego ranka.
Magowie poczuli gwałtowniejsze drżenie magiki. Chwilę później, gdy opór materii mocy wzmógł się, dziewięciu mistrzów sztuki wstrzymało oddechy, lecz Verr nie zawiodła pokładanych w niej nadziei i odparła napór Mroku. Kiedy prąd rozpędzonej energii spłynął ponownie w kierunku sali, wszyscy odczuli wyraźną ulgę. Ostatecznie strumień magiki zaczął wyraźnie słabnąć.
– No, to chyba doczekaliśmy się – zaczął Valmor, radośnie zacierając ręce. – Zobaczmy, co też pannica zmalowała tam w…
Reszta jego słów utonęła w ogłuszającym wybuchu.
Pieczęci na drzwiach sali ćwiczeń i skryte przed ludzkim wzrokiem symbole ochronne na murach budynku zapłonęły nienaturalnym zielonym światłem, potem zaś dało się słyszeć rumor spadających głazów.
– Dach – wyszeptała przez zaciśnięte gardło Weda. – Mordar, dziecko…
– Verr! – krzyknął Tey, przepychając się do drzwi.
Bezmyślnie chwycił żelazne okucie, by szarpnąć skrzydłem, usłyszał jeszcze ostrzegawczy okrzyk Argona „Pieczęci!”, lecz nie zdążył już zareagować — jego dłonie spoczywały już na uchwycie i nim zdołał powstrzymać odruch, szarpnęły je, by otworzyć drzwi.
Magowie skulili się w oczekiwaniu na kolejny rozbłysk mocy. Pieczęci powinny zareagować na próbę zerwania, uwalniając skumulowaną w nich energię. Tymczasem nie stało się nic.
Tey zamarł zaskoczony faktem, że zdołał otworzyć drzwi, potem zaś przeniósł wzrok na wnętrze sali. Zamarł przerażony tym, co ujrzał, niezdolny wydobyć z siebie najcichszego choćby westchnienia. Szczupłe ramiona zadrgały konwulsyjnie, gdy mózg młodego mistrza zaakceptował wreszcie to, co ukazało się oczom całej rady.
Przerażeni mistrzowie patrzyli z niezrozumieniem malującym się na pobladłych twarzach na salę i górę gruzu przykrywającą podłogę w miejscu, gdzie powinni znajdować się portal, Verr i Mordar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz