18 sie 2015

[Mroki] 1. Na początku był chaos

Stukot sześciu par solidnie podbitych butów rozszedł się miarowym echem pomiędzy masywnymi murami twierdzy Grazny, gdy z nastaniem dnia poselstwo achtiańskie wkroczyło na spłukane deszczem, granitowe kostki dziedzińca siedziby rządcy imperialnego.
Delegacja była nader skromna. Na jej czele szedł równym, marszowym krokiem postawny pięćdziesięciolatek, którego imię budziło niepokój we wszystkich sercach rodowitych erwańczyków — Salvan Rosen, komendant powstania, najważniejsza persona w zbuntowanej prowincji Acht.
Już na pierwszy rzut oka widać było, że to człowiek zdecydowany, choć teraz na jego pobrużdżonej twarzy dominował przede wszystkim wyraz głębokiego zatroskania. Wydatny nos marszczył się srogo, gdy Rosen przygryzał nerwowo wąs.
W świcie komendanta znalazło się dwóch doświadczonych w politycznych bojach doradców — starszych już mężczyzn, którzy większość życia spędzili przerzucając sterty papierów, by wydusić z erwańskiej machiny biurokratycznej jak największą swobodę dla żyjących w Acht poddanych Imperatora. Obydwaj przygotowywali się przez wiele dni do dzisiejszego posłuchania, dzięki czemu siłą argumentów mogli zmiażdżyć każdą z marionetek Imperatora.
Tuż za parą dostojnych mężów stanu posuwał się krokiem prowadzonego na ścięcie chudy, płowowłosy młodzieniec, dzierżący przed sobą niczym tarczę tekę sekretarza. Strzelał na boki przerażonymi spojrzeniami i wyglądał jakby starał się skryć za sztywną, skórzaną oprawą dokumentów.
Pochód zamykała nietypowa para przybocznych — nieco przygarbiony, niezgrabny trzydziestolatek i korpulentna kobietka o wesołej twarzy. Nie godziło się przecież, by poselstwo walczącej o niepodległość prowincji stawiło się przed obliczem rządcy imperialnego bez odpowiedniego orszaku, jednocześnie zaś nietaktem byłoby wprowadzanie na rozmowy pokojowe zbrojnego oddziału. Synowie Acht zdecydowali się na kompromis. Nikt nie mógłby lękać się ataku ze strony tej dwójki, a postanowieniom protokołu stawało się zadość.
Sunęli w milczeniu przez ogromny dziedziniec.
W Imperium Erwanu wszystko musiało mieć rozmach, więc i twierdza Grazny, wzniesiona na gruzach dawnej stolicy prowincji Farra, a nazwana na cześć matki pierwszego z imperatorów, była budowlą o monstrualnych rozmiarach. Zbudowana na planie sześciokąta straszyła przybyłych sześcioma potężnymi wieżami. Brak jej było strzelistego uroku budowli z Tuukle czy Led, ciężarem masywnego korpusu mogła przygnieść nawet owiane złą sławą więzienie na Ardzie. Pod pewnymi względami Erwańczykom znacznie bliżej było do praktycznych mieszkańców północy niż bratnich ludów południa, lubujących się w delikatnej formie. Erwan nade wszystko cenił sobie skuteczność działań.
A przecież nie sposób było odmówić budowli surowego wprawdzie, lecz powalającego uroku. Gładko ociosane kamienie przylegały do siebie idealnie bez zaprawy, samym swoim ciężarem wznosząc barierę nie do pokonania. Wąskie, wysoko umieszczone okna sprawiały, że mury twierdzy zdawały się jeszcze wyższe i bardziej nieprzystępne, lecz w nieprzystępności tej kryło się utajone piękno. Rozmiary masywu zapierały dech w piersiach.
Dziedzińca broniły wysokie na kilkanaście i grube na kilka metrów mury, obsadzone teraz podwójnie z okazji przybycia posłów z Acht. Kilkadziesiąt par oczu śledziło czujnie każdy krok przybyłych.
Oto niedawno jeszcze zwykli buntownicy dziś mieli dostąpić zaszczytu, jaki przypadał w udziale nielicznym tylko rodowitym mieszkańcom Erwanu — czekało ich spotkanie z namiestnikiem północnej seksty, przedłużeniem myśli i woli Imperatora, gdyż dziś właśnie rozpoczynały się rokowania pokojowe pomiędzy prowincją Acht a Wielkim Imperium Erwanu.
Salvan Rosen przeczesał nerwowym ruchem przydługie włosy wpadające mu notorycznie do oczu. W wilgotnym powietrzu poranka jego i tak niestaranna fryzura przyjęła zadziwiający kształt urągający wszelkim nakazom mody. Czuł się nieswojo w odświętnych szatach i nie mógł pozbyć się wrażenia, że bez miecza u boku jest kompletnie nagi. Choć od wielu miesięcy stawał dzień w dzień na murach Kinnan, warownej stolicy Acht, naprzeciw wielotysięcznej armii Erwanu, dziś drżał na myśl o spotkaniu z Rządcą Imperialnym.
A przecież nie był tchórzem, nie obawiał się śmierci. Jak niemal każdy Achtianin dorastał w kulcie miłości ojczyzny, pośród niekończących się dysput o odzyskaniu niepodległości, wychowywany tak, by w każdej chwili gotów był poświęcić wszystko w imię najwyższej sprawy. Mimo to z każdą sekundą utwierdzał się w przekonaniu, że odpowiedzialność wykorzystania jedynej być może okazji, by odzyskać dla Acht należne jej mieszkańcom prawa, przerasta możliwości zwykłego żołnierza. Za nic w świecie nie chciał zapisać się w historii jako ten, który zaprzepaścił wielowiekowe wysiłki swojego narodu.
Salvan Rosen pomyślał nie po raz pierwszy, że Pani Los miała zaiste wyborne poczucie humoru. Achtianie, ludzie gotowi na każde poświęcenie w imię sprawy, stali teraz zupełnie bezradni w obliczu okazji do rozwiązania wielowiekowego konfliktu. Nikt z wychowanych w duchu z góry skazanej na przegraną walki nie potrafił odnaleźć się w roli zwycięzcy.
Tylko magowie wydawali się być przygotowani na tę chwilę. Spalona słońcem twarz rozpogodziła się nieco na wspomnienie kunsztu, z jakim mistrzowie przygotowywali kolejne etapy drogi prowadzącej do wolności. Chwila obecna nie krępowała ich umysłów. Niezwykła, nieosiągalna wręcz dla przeciętnego człowieka zdolność postrzegania kontinuum czasu jako jednego tworu pozwalała magom przewodzić ruchowi wyzwoleńczemu z cienia, służyć radami kolejnym przywódcom podziemnej opozycji i w razie potrzeby dostosowywać taktykę do zmieniających się warunków przez niemalże dwa wieki.
Salvan Rosen podziwiał niebywałą zdolność ogarniania umysłem wydarzeń z minionych lat oraz wybiegania myślą poza okres ludzkiego życia, ale zawsze czuł się niepewnie w towarzystwie dojmująco mu obcych ludzi czerpiących z mocy magiki. Niemalże tak niepewnie, jak na myśl o zbliżającym się spotkaniu z Rządcą Imperialnym.
– Nie ufam im – mruknął wreszcie nie wiadomo który raz podczas ostatnich kilku dni. – Nie ufam skurwysynom za grosz. Podchodzą nas.
Obciągnął nerwowo poły odświętnej kurty z zielonego aksamitu, spod której achtiańską modą wyzierały czarne nogawice spodni niknące w cholewach wysokich butów.
Nikt inny w Erwanie nie nosił spodni, wybierając poręczniejsze i bardziej praktyczne tuniki, lecz Achtianie żyli swoją tradycją i obyczajami, gdyż jedynie dzięki starannemu kultywowaniu wszystkich przejawów własnej odmienności zdołali zachować świadomość tego, kim niegdyś byli.
– I słusznie, Rosen – rzucił jeden z doradców. – Na pewno coś dla nas szykują. Sami byśmy tak zrobili.
– Można powiedzieć, że właśnie robimy – zaśmiał się nieco zbyt głośno młody sekretarz, wdzięczny że ktoś zechciał przerwać doskwierającą wszystkim coraz bardziej ciszę.
– Powściągnij język, Lywart – zestrofował go stary doradca.
Młodzieniec wyraźnie zmarkotniał pod wpływem reprymendy. Po raz pierwszy w życiu uczestniczył w równie podniosłym wydarzeniu i bardzo przeżywał swoją rolę, choć wszyscy członkowie delegacji mieli świadomość, że ta część rozmów zakończy się zapewne fiaskiem. Magowie przestrzegali przed podstępem, który pozwoliłby Erwańczykom rozegrać ostatnią partię starcia na własną korzyść.
Lywart odruchowo zerknął z ukosa na niepozorną obstawę grupy. Ani wymizerowany mężczyzna, ani jego towarzyszka nie wyglądali na przesadnie zaniepokojonych, lecz rzucało się w oczy, że byli równie spięci co pozostali posłowie. Chłopak dziwił się nieco. Brak opanowania kłócił się w jego mniemaniu z wizją słynnych teraz w całym Imperium achtiańskich magów-wojowników. Czyżby i oni obawiali się skutków potencjalnej zasadzki w sercu twierdzy Grazny?
Nagle jeden z magów, niepozorny mężczyzna, podszedł do sekretarza i zagadnął.
– Boisz się, chłopcze? – Głos pobrzmiewający pewnością siebie nijak nie harmonizował z rozedrganymi ruchami rąk kościstej postaci i skurczoną twarzą przygarbionego mężczyzny.
Lywart, onieśmielony nieco kontaktem z jednym z Czcigodnych z Kadree, zdołał jedynie skinąć twierdząco głową.
– Jak my wszyscy – westchnął mag. – Jak my wszyscy.
– Wy też, panie? – zdołał wychrypieć sekretarz.
– Oczywiście. Przecież nikt z nas nie wie, jakiego przyjęcia mamy się spodziewać, ale pamiętaj, że nie idziemy tam zupełnie bezbronni. Spodziewamy się ataku.
– A jeśli was rozpoznają, panie? – zaniepokoił się chłopak.
– O to akurat nie musisz się martwić. – Mag uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia. – Sztuka kamuflażu Sirien nie ma sobie równych. Żaden z erwańskich żołdaków, choćby nie wiem jak szlachetnie urodzony, nie rozpozna w nas magów. Zresztą twierdzę od lat spowija czar bariery ochronnej, po cóż więc mielibyśmy prowadzić na komnaty maga? Ale dość już o tym, jesteśmy prawie na miejscu, więc popraw kaftan, chłopcze. Nie zapominaj, że występujesz dziś w imieniu ojczyzny. – To mówiąc klepnął młodzieńca po plecach.
W istocie, delegacja dotarła niemal pod same wrota głównych zabudowań twierdzy. Chwilę później masywne skrzydła wysokich na siedem metrów drzwi rozwarły się majestatyczne w niemal absolutnej ciszy i bez udziału ludzkich rąk. Gdyby nie czar ochronny uniemożliwiający rzucanie zaklęć wewnątrz twierdzy, można by podejrzewać, że brama otwarła się za sprawą magii. Jednak czułe ucho Lywarta bez trudu wychwyciło ciche, dobiegające z podziemnych komnat odgłosy pracy precyzyjnej machiny odpowiedzialnej za poruszanie monstrualnymi wrotami.
Ledwie posłowie przekroczyli progi zamczyska, w wielkim hallu pojawił się lokaj gotów prowadzić dostojnych gości krętymi korytarzami w stronę sali audiencyjnej, w której czekał już rządca imperialny oraz kilkunastu przedstawicieli Letara rag Nagena, Wielkiego Imperatora Cesarstwa Erwanu, Namiestnika dwudziestu czterech prowincji, Protektora Kadree i Ardy, Pana na Igris i Tar, etc.
Młody sekretarz z trudem nadążał za swymi towarzyszami i prowadzącym pochód służącym. Bezwiednie wodził wzrokiem po pokrytych patyną wieków malowidłach zdobiących ściany mrocznych korytarzy, po wyblakłych arrasach i gobelinach umieszczonych w komnatach, przez które musieli przejść, zdawał się podziwiać strzegące przejść zbroje z minionych epok, lecz nie rejestrował niczego z tego, co widział.
Ciągle przywoływał w pamięci ostatnie słowa mistrza magii, które miały wprawdzie uspokoić go, lecz wywołały skutek przeciwny. Lywart nie potrafił uwolnić się od dręczącego go pytania — skoro zaklęcie ochronne broni dostępu magiki do komnat zamku, co zdołają osiągnąć tu magowie?
Wszystko wskazywało na to, że posłowie z Acht zmierzają w pełni świadomie zupełnie bezbronni prosto w zastawioną na nich pułapkę.
***
Mniejsza sala audiencyjna, wbrew swojej nazwie, miała monstrualne rozmiary, choć by to sobie uświadomić, potrzeba było pewnej chwili.
Wysoka na niemalże dziesięć metrów długa na blisko trzydzieści, szeroka zaś jedynie na dziesięć w pierwszym momencie zaskakiwała swą długością. Przemarsz pomiędzy szpalerem dziesięciu par kamiennych kolumn, który stawał się udziałem każdego dopuszczonego przed oblicze rządcy imperialnego, pogłębiał jeszcze wrażenie zaburzenia proporcji sali.
Tron znajdował się pomiędzy dwiema ostatnimi parami kolumn, zatem każdy, kto dostąpił zaszczytu audiencji, musiał odbyć upokarzający spacer wzdłuż całej sali, zazwyczaj pod baczną obserwacją dworu rządcy i karcącym spojrzeniem gospodarza twierdzy. Sylwetka tego ostatniego krył się w półcieniu, więc nie sposób było jej dojrzeć spod drzwi. Poddani Imperatora stawali przed jego namiestnikiem bez możliwości przygotowania się w duchu na często zmieniający się humor rządcy północnej seksty.
Wystrój pomieszczenia był równie niecodzienny co jego rozmiar. Poza zwieszającymi się kolumn sztandarami dwudziestu najzacniejszych rodów Erwanu jedyną ozdobą nieprzyjaznych, kamiennych murów były tarcze herbowe pomniejszej szlachty umocowane na balustradzie drewnianego pomostu, swoistej galerii, która obiegała całą komnatę.
Podłoga również była niemal goła. Sześciokątne płyty przykrywał jedynie wąski dywan prowadzący od samych drzwi aż do tronu ustawionego na specjalnie skonstruowanej platformie. Dywan był ustępstwem na rzecz rozsądku. W pustej sali echo podbijanych gwoździami butów niosło się w wyjątkowo nieprzyjemny sposób.
Spod sufitu zwieszało się pięć gigantycznych kandelabrów. Co rano specjalnie zatrudniona w tym celu służba osadzała w każdym z nich setkę specjalnych wolnopłonących się świec sprowadzanych tu aż z Ith. Tylko w ten sposób dawało się przegnać mrok z komnaty, choć znaczna część galerii i ta pozostawała skryta przed wzrokiem wszystkich znajdujących się na dole.
Mimo to świece doskonale spełniały swoje zadanie. Niemal nikt nie orientował się od razu, że na kamiennych ścianach próżno było szukać okien. Jedynych drzwi pilnowała doskonale uzbrojona i świetnie wyćwiczona straż, zatem życiu rządcy nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Nikt nie mógł dostać się tu niepostrzeżenie, nikt też nie opuszczał tego miejsca bez zgody gospodarza.
Tego poranka Jego Ekscelencja Vestar Augurian, Rządca imperialny Ith, Temrin, Sabe, Krawii, Acht i Farry, nieustannie obserwował znajdujące się naprzeciw niego drzwi.
Kandelabry płonęły pięcioma setkami świec, dziesięciu lordów rady czekało u tronu, by w razie potrzeby służyć rządcy pomocą, straż w pełnej gotowości obserwowała otoczenie, a sam rządca oczekiwał przybycia buntowników. Zawczasu sprawdzono magiczne zabezpieczenia, wczorajszej nocy przeczesano ponownie salę audiencyjną, by sprawdzić, czy nie ukrył się w niej nikt niepowołany, słowem twierdza Grazny przygotowała się na przyjęcie gości — brakowało jedynie Achtian.
Augurian poprawił odruchowo przyciasny kołnierz jedwabnej koszuli, niszcząc jednocześnie doszczętnie pieczołowicie ułożone falbany żabotu. Nalana twarz i otłuszczone dłonie pokryły się dawno warstwą potu, rządca coraz wyraźniej odczuwał też niedostatki konstrukcyjne tronu, który bynajmniej nie był wygodnym siedziskiem. Z każdą sekundą oczekiwania rodziły się nowe wątpliwości: Czy przybędą? Czy nikt nie zawiedzie? A może zwęszyli podstęp? Może szykują własny?
Vestar Augurian potrzebował spektakularnego sukcesu, osiągnięcia, dzięki któremu pałac w Igris stanąłby dla niego otworem. Dość miał już północnej seksty, wiecznego chłodu i deszczu, tęsknił za rozkosznymi promieniami słońca i winnicami południa. Niestety, urodzony zbyt szlachetnie, by móc sprawować poślednią funkcję Erwanie, Verde, Zard czy Radonie, a jednocześnie zbyt nisko, by trafić na dwór w Igris czy do któregoś z majątków Imperatora w Tar, Rządca Imperialny północnej seksty musiał zasłużyć się władcy w inny sposób. Na przykład dostarczając mu głowę Salvana Rosena, a jeszcze lepiej żywego buntownika.
Wreszcie drzwi drgnęły nieznacznie, a rozszerzający się z każdą chwilą prześwit pomiędzy skrzydłami ukazał wreszcie sześć postaci. Achtianie zareagowali jak każdy, kto stawał u progu sali audiencyjnej — zatrzymali się niepewni, co czynić dalej i poczęli rozglądać wokół. Jednak ich przywódca szybko otrząsnął się z zaskoczenia wywołanego widokiem mniejszej sali audiencyjnej i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę tronu.
Poczucie ulgi rozlało się po masywnym ciele rządcy. Oto wszystkie elementy misternej konstrukcji trafiły na właściwe miejsca, mysz weszła w pułapkę, nadszedł czas, by rozpocząć przedstawienie.
Solidne, dębowe drzwi zamknęły się za poselstwem z głuchym trzaśnięciem. Rosen drgnął, a jego świta przysunęła się nieznacznie do siebie. Przybyli odebrali właściwie przekaz tego zdarzenia — od tej chwili ich los spoczywał w rękach rządcy.
Vestar Augurian odczekał spokojnie, aż negocjatorzy podejdą do tronu. Teraz, gdy Salvan Rosen nie miał dokąd zbiec, rządca pozwolił sobie na chwilę odprężenia i zaczął bacznie przyglądać się asyście buntownika.
Dwaj sędziwi doradcy, zapewne weterani dyplomacji pamiętający jeszcze rządy Nagena rag Riidywa, byliby niewątpliwie trudnymi przeciwnikami w politycznej rozgrywce, lecz nie w czasie walki. Sekretarz nie stanowił wyzwania ani dla polityka, ani tym bardziej dla straży przybocznej. Obstawa tej delegacji również nie liczyła się w żadnej z dwóch kategorii.
Amulet skryty pod jedwabną koszulą Jego Ekscelencji nie drgnął nawet o włos, co dobitnie świadczyło, że żaden z przybyłych nie był magiem. Vestar Augurian obawiał się magów mimo zapewnień cesarskich uczonych, którzy zapewniali go co dzień o niezawodności bariery odcinającej zamek od magiki, ale oczywiście to nie oni mieli siedzieć w zamknięciu z szalonymi wojownikami z Acht.
Na szczęście magów nie było.
Tymczasem delegacja zbliżyła się do tronu. Posłowie zatrzymali się w protokolarnej odległości dwóch długości ostrza krótkiego miecza od osoby rządcy i oddali ceremonialny pokłon.
– Wasza Ekscelencjo… – rozpoczął z starszy z doradców, starając się nadać swojemu głosowi odpowiednio uniżone brzmienie, lecz nie zdołał dokończyć pozdrowienia.
Niewielki, błyszczący przedmiot przeciął ze świstem powietrze, spadając łagodnym łukiem ze skrytej w mroku galerii. Flaszka z najprzedniejszego tuuklańskiego szkła rozprysła się w drobny mak w chwili zetknięcia z cienką materią dywanu. Ten, kto cisnął naczyniem, zrobił to perfekcyjnie. Cuchnąca, zielona ciesz rozlała się tłustą plamą dokładnie u stóp Salvana Rosena i w tejże chwili zaczęła się ulatniać.
Postawny buntownik zachwiał się, gdy pierwsze opary dotarły do jego nozdrzy.
Od tego momentu wypadki potoczyły się błyskawicznie, choć zupełnie niezgodnie z planem Vestara Auguriana.
Rządca poczuł gwałtowne szarpnięcie zawieszonego na szyi łańcucha dokładnie w chwili, gdy przygarbiony mężczyzna kryjący się dotąd za plecami swoich towarzyszy odepchnął gwałtownie Rosena od rozlanej na podłodze substancji paraliżującej i szybkim ruchem dłoni przemienił ją w kryształ. Na skrzącą się powierzchnię opadł zielonkawy pył drobinek, które uległy przemianie już w powietrzu.
Rządca poderwał się wściekły z tronu, dając jednocześnie znak ukrytym na galerii kusznikom, by rozpoczęli ostrzał. Skoro pierwsza część planu spaliła na panewce, namiestnik postanowił wprowadzić w życie rozwiązanie alternatywne — zgładzić Achtian.
Niewidoczni z poziomu pierwszej kondygnacji strzelcy nie zwlekali z wykonaniem rozkazu. W kierunku zbitych w gromadę posłów posypały się pociski, lecz żaden z nich nie sięgnął celu. Sirien z Kadree zdążyła już wytworzyć ochronną kopułę.
Zebrani na sali doradcy spoglądali w niemym zdumieniu to na pana twierdzy Grazny, to na przybyłych, zupełnie nie rozumiejąc zdarzeń, których właśnie byli świadkami.
***
Udało się! usłyszał w myślach Brewan Achtianin, mistrz z Kadree. Dałeś radę przebić się przez barierę.
Oczywiście, kochanie. - Mag pozwolił sobie na chwilowe rozluźnienie. - Mordar miał rację, jak zawsze. Pasywne idą aż miło. Gdybym chciał, mógłbym wszystkich ich…
Dość tych przechwałek, zabieraj nas stąd, póki czas - zażądała Sirian.
Co tylko rozkażesz, o, Pani!
Brewan skupił się na dotarciu do wąskiego strumienia magiki, który sączył się niemrawo przez rozerwaną barierę. Otwarcie portalu do bezpiecznego azylu w Kinnan wymagało nie lada umiejętności, a nade wszystko skupienia w czasie rozplatania więzów łączących magikę z mrokiem.
Z niemałą satysfakcją przyglądał się też miotającemu się bezsilnie wokół kopuły Augurianowi, ciesząc uszy ciskanymi przez niego klątwami — bariera Sirien odcinała drogę materii, lecz dźwięki i światło przenikały niemalże bez zakłóceń przez skrzącą się żółto zasłonę magiki. Lekko rozedrgane sylwetki coraz bardziej spanikowanych radców i zdezorientowanej straży odcinały się ciemnymi cieniami na tle migocącej bariery, lecz mimo ciągłych wysiłków żaden ze sług Imperatora nie mógł nawet marzyć o przedostaniu się w pobliże Achtian.
Brew, magika słabnie! - spanikowane myśli Sirien oderwały go od prowadzonych przygotowań i odruchowych obserwacji.
Faktycznie, Brewan wyczuł, że docierający tu z jądra ziemi strumień energii, w którym kryła się magika, destabilizował się z każdą chwilą, ale Sirien nie miała racji. To nie magika nie słabła, to Mrok rósł w siłę.
– Szlag! – zaklął mag na głos, jednocześnie uświadamiając sobie, że nie powinien był tego robić. Dźwięki przechodziły przez barierę tak samo dobrze w obydwie strony.
Jego zdenerwowanie nie uszło uwadze wściekłego Vestara Auguriana, który zareagował natychmiast wydaniem kilku krótkich rozkazów zebranym wokół urzędnikom i coraz liczniejszej straży. Od razu też jeden z drugim pobiegli do drzwi, zapewne sprowadzić nowe posiłki. Magowie nie mieli zbyt wiele czasu.
Mrok napierał coraz mocniej. Jego oślizgłe, zimne macki powoli sondowały umysły dwójki mistrzów z Kadree walczących nieustępliwie o wyrwanie z nieprzyjaznego środowiska jak największej porcji magiki. W takich warunkach żadne z nich nie mogło podtrzymywać zbyt długo rzuconych zaklęć.
Przez krótką chwilę sytuacja uległa poprawie. Mrok cofnął się nieco, dając dwójce magów pole do popisu. Obydwoje wzmogli wysiłki. Po chwili w powietrzu zawisł zielono-żółty owal portalu. Brewan z ulgą odciął wymęczony umysł od sączącego się do sali strumienia zmieszanej z Mrokiem magiki.
– Szybko, do wyjścia! – rzucił Brewan, a członkom delegacji nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. – Sirien, ty też, zostawże tę barierę!
– Wzmocnię ją tylko, żeby żaden za nami nie przeszedł i… – urwała w pół zdania.
Mrok uderzył ze zdwojoną siłą. Żaden człowiek nie zdołałby wytrzymać kontaktu z szalejącym żywiołem, a mistrzyni Sirian nie była wyjątkiem. Dziki wrzask Brewana splótł się w jedno z jej pełnym cierpienia krzykiem.
Kobieta, ciągle połączona z magiką, rozsypała się dosłownie w proch na oczach skamieniałego Brewana i przerażonego Lywarta, który jako jedyny nie zdążył jeszcze przejść przez portal. Opieszałość uratowała mu życie, a przynajmniej przedłużyła je o kilka chwil.
Niespodziewanie dla maga mrok zniknął nagle jakby nigdy nie istniał, ustępując miejsca spiętrzonej, niczym niezniewolonej magice, która wlała się do małej sali audiencyjnej niczym woda przebijająca się przez tamę zasłon, jakimi otoczony był zamek Grazny. Bariery antymagiczne i kopuła Sirien zostały zmiecione przez rozszalałą moc.
Portal zapłonął nienaturalnie pomarańczową aurą, wypluwając z siebie nadmiar magiki. Podmuch odrzucił sekretarza pod sam tron, natomiast stojący naprzeciw owalnego przejścia Brewan znalazł się dokładnie w środku jęzora mocy zebranej w wiązkę tak silną, że stała się ona widoczna nawet dla ludzi na co dzień pozbawionych łączności z magiką.
Wszyscy zebrani w sali widzieli jak niby-płomień przecina powietrze, kłębi się dziko, by pochłonąć wreszcie skuloną sylwetkę maga. Chwilę później fala gorącego powietrza wypchnęła bezwładne ciało poza obszar objęty działaniem magiki, ciskając nim niczym szmacianą lalką prosto na jedną z kamiennych kolumn.
Brewan zdołał jeszcze poczuć żar trawiący jego tkanki, ból tak potężny, że niemal odbierający zmysły. Krzyczał czy może chciał krzyczeć, dopóki nie pochłonęła go błogosławiona ciemność, w jaką wpadł, gdy jego głowa uderzyła o granitowy filar.

2 komentarze:

  1. Witaj. Jeszcze się nie znamy, ale mam nadzieję, że to się zmieni. Spodobało mi się na Twoim blogu, tym bardziej, że publikujesz tutaj historie, a nie tylko jedną opowieść. To wielki plus, bo jednak ciężko coś takiego znaleźć w blogowym świecie. MI przynajmniej przychodzi to z trudem, co jest dziwne, bo jednak odwiedzam bardzo dużo blogów.
    Jeśli chodzi o to opowiadanie, które teraz komentuje to napiszę, że tematyka jakoś mnie nie przekonała, bo nie koniecznie są to moje klimaty, ale zdecydowanie podoba mi się Twój styl pisania. To się coraz częściej zdarza (co mnie cieszy), że wpadam na blogi, których autorzy faktycznie potrafią pisać. Co jak co, ale lubie słowa. A słowa, które układają się w fajne zdania są czymś, co lubię jeszcze bardziej.I doceniam autorów, którzy tworzą nie tylko ciekawe opowiadania, ale również pakują swoją historie w interesujący sposób. Nie jest tajemnicą, że w ksiażkach pisało się już o wszystkim. Teraz tylko od autorów zależy czy stworzą historie,które będą się czymś różniły. Jak dla mnie to opowiadanie na pewno czyms się różniło i chętnie tutaj wrócę :)

    Pozdrawiam :)
    Zapraszam również do siebie :)
    somethingdiffernet-imagine.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa. Cieszę się, że ogólne wrażenie wyniosłaś pozytywne. Tekst, który skomentowałaś, chronologicznie jest jednym ze starszych na blogu, nie dziwi mnie zatem, że mniej przypadł Ci do gustu. W zasadzie wrzuciłam go tu, żeby mieć motywację do dokończenia rozpoczętej jakiś czas temu historii, która troszkę utknęła mi w martwym punkcie (chroniczny brak czasu...).

      Dziękuję bardzo za zaproszenie do Ciebie. Z pewnością prędzej czy później z niego skorzystam.

      Usuń