24 maj 2015

Spowiedź

Czasami, gdy myślę o tym, co się wydarzyło, chciałabym, żeby rację mieli schizmatycy. Miło byłoby móc powiedzieć „Moje życie miało jednak sens, a pomyłki przyczyniły się do realizacji wyższego planu Pana”. O, tak, mimo wydarzeń sprzed czerech lat nadal z radością co rano oddaję Mu cześć, czy tego słucha, czy nie.

Boże mój, to już tyle czasu? Niesamowite. Ale może od początku.

Mówią errare humanum est, zatem zbłądziłam. Zakoch... zadurzyłam się — zdecydowanie wolę myśleć, że była to jedynie przejściowa fascynacja — w nieodpowiednim człowieku. Widzisz, Zgromadzenie nie pozostawia zbyt wiele czasu na życie prywatne, zresztą mało kto z nas potrafiłby funkcjonować normalnie pośród ludzi. Wyobrażasz sobie powrót do domu po pracy? „Kochanie, jak ci minął dzień? Doskonale, słonko, o mały włos demon nie urwał mi głowy, ale wszystko skończyło się dobrze. Patrz, zostaną tylko blizny na karku”. Dlatego większość z nas nie wyściubia nosa poza mury domów Zgromadzenia, kisimy się we własnym sosie, szukając raczej prywatności niż kontaktów z ludźmi. Ale czasami zdarza się, że zaiskrzy.

Tom... nawet teraz ciężko jest mi mówić o nim bez cienia tamtej fascynacji — wysoki, szczupły, przystojny. Cholera, trzeba było widzieć go w sutannie, żeby zrozumieć. Ale przede wszystkim nieprzeciętnie bystry, nic dziwnego, że wciągnęli go do Dozoru. Szczęśliwie obydwoje mieliśmy dostatecznie dużo rozsądku, by nie mieszać tej odrobiny prywatności ze sprawami zawodowymi. Ostatecznie naprawdę mało kto zwraca szczególną uwagę Dozoru, jeśli wykonuje swoje obowiązki — raz do roku standardowa kontrola i czasami, jeśli w czasie misji coś poszło wyjątkowo nie tak, szczegółowe badanie sprawy. Dozór zdecydowanie częściej zajmował się zresztą ludźmi z taktycznego. Ostatecznie mało który egzorcysta przeżywa, jeśli zdarzy mu się popełnić błąd. Zresztą Tom dbał o to, by nie zajmować się sprawami mojego zespołu. Godne pochwały.

Nie, nie pokłóciliśmy się, nic z tych rzeczy. Po prostu raz odwołano mi dyżur i zamiast jechać na interwencję, zostałam w kwaterach. Musiałam chyba usnąć, bo nie pamiętam, kiedy wrócił — tamtą rozmowę słyszałam od połowy. Nie mam pojęcia, kto był z nim wtedy w drugim pokoju, o czym rozmawiali domyśliłam się dopiero niedawno, gdy szef spotkał się z generałem nowojorskiego oddziału Zgromadzenia. Niemniej według nich musiałam usłyszeć zbyt wiele. Tom usilnie starał się wybadać, ile się dowiedziałam i zdaje się, że to, co usłyszał wcale go nie zadowoliło. Kilka dni później dostałam przydział do sprawy morderstwa, w którym zdecydowanie maczał palce jakiś demon. Że za mną chodzą, zorientowałam się dopiero po mniej więcej tygodniu; ogon był bardzo dyskretny, ale zgubił go przypadek. Ślady prowadziły do drobnego handlarza dewocjonaliami. Miał w tym swoim sklepie jedną chyba prawdziwą relikwię, fragment habitu św. Albana, patrona uciekinierów. Nie wiem, kto był bardziej zdziwiony, gdy srebrna oprawa zajarzyła się ciepłym pomarańczowym blaskiem — handlarz, że relikwia jest prawdziwa, czy ja, która przecież przed nikim nie uciekałam. Wtedy zaczęłam zwracać baczną uwagę na to, co dzieje się wokół mnie. Pętla zaciskała się niepokojąco szybko, a wierz mi, gdy Dozór uzna, że jesteś niepożądany, znikasz i nikt nie pyta, co się z tobą stało. W tamtym czasie miałam już poważne podejrzenia, że śmierć byłaby najbardziej miłosiernym rozwiązaniem.

Praca w terenie ma swoje zalety, nawiązuje się pewne znajomości, zyskuje dostęp do przedmiotów nie do końca legalnych. Z pomocą niezbyt potężnego amuletu udało mi się sfingować całkiem udany wypadek samochodowy tak, że nikt nie zadawał pytań. Nienawidzę pracy z amuletami. Zawsze brzydziła mnie myśl, że ktoś stracił duszę, by artefakt mógł powstać, ale jak widzisz, koniec końców nie okazałam się lepsza od tych, których tak ochoczo potępiałam. Strach uczy pokory.

Wyjechałam do Stanów — tego żałuję najbardziej, bo zawsze lubiłam Glasgow — zaczęłam nowe życie. Tak narodziła się Moira Swanson, właścicielka niewielkiej księgarni na Brooklynie. Przez dwa lata nie działo się nic, nikt mnie nie szukał, nikt niczego nie podejrzewał. Zdradziło mnie głupie zrządzenie losu albo, jeśli Schizma się nie myli, wola Pana.

Pewnego wieczora, gdy wychodziłam już do domu, ziemia zadrżała w ten szczególny, niemal zapomniany już sposób. I rzeczywiście, po chwili zza rogu wytoczyła się świecąca kula, która bardzo szybko przeszła do stadium ostatecznego — nazywał się Tamral, miał przeszło dwa metry wzrostu, przy każdej z... rąk szpony długie na pół metra i miejscami pokryty był nienaturalnie połyskliwą łuską. Chyba pluł kwasem. Tak, to musiał być kwas, bo dwaj taktyczni, którzy wypadli z tej samej co wcześniej demon uliczki, dosłownie rozpuścili się na moich oczach w jego plwocinach. Nie wiem, jakie procedury obowiązują w Nowym Jorku, ale egzorcysta nawet mi nie mignął. Tamral tymczasem zwrócił się w stronę jedynej żywej istoty w pobliżu, czyli w moją. Nie podchodził długo ofiary — demony nie mają wyczucia dramatyzmu, stawiają na bardziej praktyczne rozwiązania — i jednym susem znalazł się niecałe pół metra ode mnie. Apage spłynęło mi z ust, nim zdołałam pomyśleć. Zasyczało, pyknęło, a Tamral w krótkim rozbłysku światła, z dzikim wrzaskiem wydobywającym się z gardła wrócił do domu.

I to był koniec, co zrozumiałam natychmiast, gdy tylko wróciła mi zdolność myślenia. Nielicencjonowany egzorcyzm musiał zwrócić uwagę Dozoru. Zakładałam, że wiadomość dotrze do Glasgow w przeciągu tygodnia. Nie uciekałam, nie chciało mi się, nie miałam siły. Postanowiłam poczekać na egzekucję z godnością. Ale kiedy dwa dni później przed drzwiami księgarni zatrzymała się czarna limuzyna, serce podeszło mi do gardła. Nie zastanowiła mnie wtedy klasa samochodu, byłam zbyt przerażona, by myśleć. Do środka wszedł elegancki starszy pan, przedstawił się i zaprosił na spotkanie z niejakim Grigorijem Wasiliewem znanym szerzej jako George Walsh. Walsh jest jednym z tych ludzi, o których się nie słyszy, ale podejrzewa się ich istnienie — ktoś musi przecież pociągać za sznurki. Zgodziłam się bez wahania i, ku mojemu zaskoczeniu, zostałam natychmiast poprowadzona do auta. Pan Templar, jak się przedstawił, wyjaśnił, że nie ma sensu odkładać tej rozmowy do następnego dnia, skoro jak to ujął „niezbadane są wyroki boskie”. Wtedy dotarło do mnie, że Dozór spóźnił się zaledwie o kilka godzin.

George Walsh okazał się być bardzo rzeczowym człowiekiem. Zaproponował uczciwe warunki współpracy — ochronę przed Dozorem, godziwą pensję, mieszkanie w zamian za zapewnienie bezpieczeństwa w towarzystwie nieludzkich osobników. Jak na razie pan Walsh inwestuje we mnie spore pieniądze, nie oglądając żadnych efektów, za co szczerze dziękuję Bogu, bo nigdy nie ma pewności, czy ze spotkania z aniołem lub demonem wyjdzie się w jednym kawałku. Raz wprawdzie spotkał się z kimś, kto człowiekiem zdecydowanie nie był, ale zachowanie rzeczonej damy nie wykraczało poza przyjęte wśród ludzi normy i gdyby nie słaba emanacja — podejrzewam, że ukłon w moją stronę — nie rozpoznałabym w niej demona. Cóż, pan Walsh, jak każdy z nas, ma prawo decydować o losach swojej duszy. Bóg i tak oceni nas swoją miarą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz