O godzinie czwartej nad ranem w laboratorium LAB-4 nie było żywego ducha. Panującą wewnątrz ciszę zakłócał tylko monotonny szum klimatyzacji dbającej o utrzymanie stałej temperatury w sąsiadujących z laboratorium pomieszczeniach badawczych. Słabe, zielonkawe światło nocnego trybu zasilania sprawiało, że pomalowane na przyjemny przecież kolor ściany wyglądały zimno i odpychająco.
Rozłożone na blatach stołów roboczych notatki, płytki montażowe, układy scalone, procesory i wijące się między nimi najzwyklejsze w świecie kable wyglądały tak, jakby porzucono je zaledwie przed chwilą – pracownicy LAB-4 rzadko silili się na porządkowanie swoich miejsc pracy, choć regulamin ośrodka badawczego teoretycznie nakładał na nich taki obowiązek. Ale LAB-4 od chwili powstania rządził się własnymi prawami.
O 4:03 Dave Stutton, ochroniarz pracujący na nocnej zmianie, zerknął na ekrany wyświetlające obraz z kamer monitorujących. W całym ośrodku panował niezmącony spokój i LAB-4 nie stanowił pod tym względem wyjątku. Dave przeciągnął się na krześle.
Syrena alarmowa zawyła zupełnie niespodziewanie i całkowicie bez powodu, na ile Dave mógł to określić z poziomu podłogi, na której wylądował, gdy przewróciło się krzesło. Niezgrabnie pozbierał się z ziemi i lekko kuśtykając, podszedł do pulpitu kontrolnego. Dioda na ekranie wyświetlającym obraz z LAB-4 migała agresywną czerwienią, podobnie zresztą jak lampy w samym laboratorium. Świdrujący dźwięk alarmu wwiercał się nieprzyjemnie w uszy.
...